Niewielu polskich sportowców cieszy się tak powszechną sympatią. Nawet moja ciotka, która sportem zainteresowała się przy okazji piłkarskich mistrzostw Europy tylko dlatego, że jej syn oglądał mecze w porze, gdy ona zwykła oglądać seriale, w pyzatej atletce po prostu się zakochała. Musiałem dostarczać jej egzemplarze "Super Expressu" opisujące angielskie perypetie Agaty i wysłuchiwać komentarzy, jak należałoby Wróbel pomóc. A teraz ciocia cieszy się, że zobaczy sztangistkę na pomoście, choć nadal nie rozumie różnicy między rwaniem a podrzutem.
Patrz też: Kolejna wpadka sportowych działaczy - Agata Wróbel z "lewym" orłem
Agata Wróbel na szczęście wygrzebała się z psychicznego dołka, który spowodował jej ucieczkę na Wyspy. Znalazła lekarza, który wyleczył jej nadgarstek i drugiego, który zoperował jej biodro. Już nic jej nie dolega i może wrócić do tego, co kocha, to znaczy do machania sztangą, której nie dźwignęłyby cztery normalnie silne kobiety.
Z Białorusi Agata medalu pewnie nie przywiezie, ale nie o to chodzi. Ważne, że wróciła i że będzie znów można dopingować naszego "Wróbelka". Choćby tak jak moja ciotka, która na podnoszeniu ciężarów, poza tymi przynoszonymi w reklamówce ze sklepu, nie zna się kompletnie.