Legia - Steaua, Jakub Kosecki

i

Autor: CYFRASPORT Jakub Kosecki, Legia Warszawa

'Melodramat' Legii. Miał być 'melo', wyszedł 'dramat'

2013-08-28 18:05

Tym razem miało być inaczej. W niepamięć miały pójść dramatyczne dwumecze z: Parmą, Manchesterem United, Fiorentiną, Panathinaikosem, Barceloną, Anderlechtem, Realem, Szachtarem, Steauą, Levadią, Spartą, APOELem i Helsinborgiem, stanowiące od 17 lat - wciąż rozrastający się - pomnik polskich piłkarzy poległych na boiskach Europy. Mistrz Polski miał wrócić na należne mu miejsce - do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Zapowiadała się impreza dekady na ulicach stolicy, skończyło się przedwczesnym kacem.

 

Jesteśmy specyficznym narodem. W pompowaniu balonów nie mamy sobie równych. Aż dziw bierze, że to nasz rodak nie wymyślił balonu, nie wykorzystał nagrzanego powietrza do okrążenia planety, a największa katastrofa z udziałem sterowca nie zdarzyła się nad naszym krajem. Dość powiedzieć, że nawet Legioniści za główny oręż w walce o fazę grupową Ligi Mistrzów, obrali napompowany do granic możliwości balonik. Prezes Leśnodorski już w lipcu opowiadał w wywiadach, że awansu jest właściwie pewny, piłkarze swoją wielkość udowadniali przede wszystkim przed kamerami, a w prasie trwała debata na temat tego, jak wiele pieniędzy wpłynie do kasy warszawian. Liczby zaczęły się pojawiać tak ogromne, że aż zaczęliśmy podejrzewać, jakoby zarząd Mistrzów Polski - spełniając obietnicę zakupu gwiazdy po awansie do piłkarskiego raju - okazać się miał tajemniczym klubem, którego oferta popsuła ponoć plany Florentino Pereza względem Garetha Bale'a.
W tym wszystkim pojawił się jeden problem - Legia do wielkiego skoku okazała się być kompletnie nieprzygotowana. Prezes warszawian obiecywał wielkie transfery, a skończyło się na tym, że w rewanżowym spotkaniu ze Steauą Bukareszt, w podstawowym składzie pojawiło się zaledwie dwóch zawodników ściągniętych w ostatnim półroczu. Bereszyński po półgodzinie gry wyglądał, jakby chwilę wcześniej ukończył triatlon, a z Dossą Juniorem mamy jeden problem. Im dłużej facet gra jak profesor, tym większej nabieramy pewności, że zaraz coś zmaluje. Facet jest jak kontrola biletowa w komunikacji miejskiej - im rzadziej ich spotykamy, tym bliżej do tego, by dostać mandat.
Dwaliszwili? Poza kadrą. Ojamaa? Obserwujący popisy Kucharczyka. Pinto? W wakacyjnej formie, zwiedzi jeszcze w Małopolsce Kraków i właściwie może wracać na Cypr. Nawet nie wiadomo kogo winić. Czy Urbana, który zdecydował się szturmować bramy Europy Kucharczykiem, czy ludzi odpowiadających za transfery, ściągających na Łazienkowską pracowników niezdolnych do wykonywania swoich obowiązków. W Rumunii muszą się chwytać za głowy; kilka lat temu Zagłębie straszyło w Lubinie Steauę Piotrem Włodarczykiem, teraz w Warszawie stoperom z Bukaresztu przyszło kryć, przeżywającego trzecią (?) młodość, Marka Saganowskiego. 'Sagan' nie zagrał źle, ale trudno jest opierać siłę ofensywą na człowieku, który akces do Ligi Mistrzów zgłaszał już 15 lat temu.
Dalecy jesteśmy zresztą od krytykowania jakiegokolwiek piłkarza. Wbrew obiegowym opiniom, Mistrzowie Rumunii ani w pierwszym spotkaniu, ani w drugim nie pokazali niczego nadzwyczajnego. Na pewno zaimponowali w defensywie. Równie skuteczne ryglowanie dostępu do własnej bramki, mając na stoperze tak nieutalentowanych przecinaków jak Szukała i Gardos, wymaga ogromnej dyscypliny taktycznej. Z zagęszczonym przedpolem bramki Tatarusanu warszawianie zupełnie nie potrafili sobie poradzić. Ale im dalej do przodu, tym Steaua tych niewątpliwych atutów miała mniej. Piovaccari trafiał w obu spotkaniach, ale więcej w tym wszystkim miał szczęścia niż rozumu i zachwytów nad ściągniętym z włoskiej giełdy napastnikiem nie rozumiemy.
W polskiej prasie tymczasem wydźwięk jest jasny. Rumuni Legię zmiażdżyli. Przejechali buldożerem. Zaorali Łazienkowską. Główny argument? Gdyby nie Kuciak, emocje skończyłyby się już w Bukareszcie. I to zrozumieć najtrudniej. Narodowa fobia. Interweniujący bramkarz, to znak, że zbliża się porażka. Drużyna składa się z 10 piłkarzy i faceta w rękawicach. Jak tego ostatniego napastnicy kilkukrotnie nabiją, gość zostaje bohaterem, a przeciwnik urasta do miana przeszkody nie do pokonania. Irracjonalne? Przecież w Bukareszcie Kuciak nie zagrał jakiegoś wybitnego spotkania. Zrobił, co do niego należało. W prasie tymczasem interwencje Słowaka uznano za wybitne, bo przecież napastnik miał już przed sobą tylko bramkę. Co z tego, że dodatkowo ostry kąt i brak choćby centymetra wolnej przestrzeni. Gdyby go tam nie było, gdyby Urban zamiast niego zdecydował się na drugiego napastnika, Mistrzowie Rumunii roznieśliby Legię już na swoim stadionie.
Może obserwowaliśmy po prostu inne spotkania, ale Legia zdominowała nie tylko rewanż, ale też drugą połowę starcia w Bukareszcie. Strzeliła pięć bramek, Steaua trzy. Zaprezentowała zdecydowanie większe indywidualności. Koseckiemu rywale chcieli w końcówce spotkania w Warszawie urwać nogi. Okazał się zbyt szybki. Becali, gdyby mógł, postrzeliłby młodego Polaka już w Bukareszcie. W więzieniu nie miał okazji. Furman z łatwością piłkę odbierał, potem rozgrywał, a w końcu także bombardował bramkę Tatarusanu. Steaua środek pola przejęła raz, w zeszłym tygodniu. Wczoraj walkę w kole środkowym omijała szerokim łukiem. Legioniści zawiedli, bo odpadli, ale gdyby w ostatnich 17 latach każda drużyna próbowała grać z podobną pasją, Champions League nie kojarzyłaby się tylko z wtorkowo - środowym siedzeniem przed telewizorem. I to jest fakt.
Pozostaje tylko pytanie czy jest sens, by polska drużyna kompromitowała się w starciach z czołowymi ekipami Europy? Taki Vrdoljak miał wczoraj walczyć o piłkę, a ostatecznie stoczył batalię z futbolówką, która nie chciała się przyjmować. Champions League?

 

Jesteśmy specyficznym narodem. W pompowaniu balonów nie mamy sobie równych. Aż dziw bierze, że to nasz rodak nie wymyślił balonu, nie wykorzystał nagrzanego powietrza do okrążenia planety, a największa katastrofa z udziałem sterowca nie zdarzyła się nad naszym krajem. Dość powiedzieć, że nawet Legioniści za główny oręż w walce o fazę grupową Ligi Mistrzów, obrali napompowany do granic możliwości balonik. Prezes Leśnodorski już w lipcu opowiadał w wywiadach, że awansu jest właściwie pewny, piłkarze swoją wielkość udowadniali przede wszystkim przed kamerami, a w prasie trwała debata na temat tego, jak wiele pieniędzy wpłynie do kasy warszawian. Liczby zaczęły się pojawiać tak ogromne, że aż zaczęliśmy podejrzewać, jakoby zarząd Mistrzów Polski - spełniając obietnicę zakupu gwiazdy po awansie do piłkarskiego raju - okazać się miał tajemniczym klubem, którego oferta popsuła ponoć plany Florentino Pereza względem Garetha Bale'a.

>>>Zobacz zapis relacji live z wczorajszego spotkania Legii Warszawa ze Steauą Bukareszt!

W tym wszystkim pojawił się jeden problem - Legia do wielkiego skoku okazała się być kompletnie nieprzygotowana. Prezes warszawian obiecywał wielkie transfery, a skończyło się na tym, że w rewanżowym spotkaniu ze Steauą Bukareszt, w podstawowym składzie pojawiło się zaledwie dwóch zawodników ściągniętych w ostatnim półroczu. Bereszyński po półgodzinie gry wyglądał, jakby chwilę wcześniej ukończył triatlon, a z Dossą Juniorem mamy jeden problem. Im dłużej facet gra jak profesor, tym większej nabieramy pewności, że zaraz coś zmaluje. Facet jest jak kontrola biletowa w komunikacji miejskiej - im rzadziej ich spotykamy, tym bliżej do tego, by dostać mandat.

Dwaliszwili? Poza kadrą. Ojamaa? Obserwujący popisy Kucharczyka. Pinto? W wakacyjnej formie, zwiedzi jeszcze w Małopolsce Kraków i właściwie może wracać na Cypr. Nawet nie wiadomo kogo winić. Czy Urbana, który zdecydował się szturmować bramy Europy Kucharczykiem, czy ludzi odpowiadających za transfery, ściągających na Łazienkowską pracowników niezdolnych do wykonywania swoich obowiązków. W Rumunii muszą się chwytać za głowy; kilka lat temu Zagłębie straszyło w Lubinie Steauę Piotrem Włodarczykiem, teraz w Warszawie stoperom z Bukaresztu przyszło kryć, przeżywającego trzecią (?) młodość, Marka Saganowskiego. 'Sagan' nie zagrał źle, ale trudno jest opierać siłę ofensywą na człowieku, który akces do Ligi Mistrzów zgłaszał już 15 lat temu.

Dalecy jesteśmy zresztą od krytykowania jakiegokolwiek piłkarza. Wbrew obiegowym opiniom, Mistrzowie Rumunii ani w pierwszym spotkaniu, ani w drugim nie pokazali niczego nadzwyczajnego. Na pewno zaimponowali w defensywie. Równie skuteczne ryglowanie dostępu do własnej bramki, mając na stoperze tak nieutalentowanych przecinaków jak Szukała i Gardos, wymaga ogromnej dyscypliny taktycznej. Z zagęszczonym przedpolem bramki Tatarusanu warszawianie zupełnie nie potrafili sobie poradzić. Ale im dalej do przodu, tym Steaua tych niewątpliwych atutów miała mniej. Piovaccari trafiał w obu spotkaniach, ale więcej w tym wszystkim miał szczęścia niż rozumu i zachwytów nad ściągniętym z włoskiej giełdy napastnikiem nie rozumiemy.

>>>Zobacz bramki z wczorajszego spotkania Legii w eliminacjach Champions League!

W polskiej prasie tymczasem wydźwięk jest jasny. Rumuni Legię zmiażdżyli. Przejechali buldożerem. Zaorali Łazienkowską. Główny argument? Gdyby nie Kuciak, emocje skończyłyby się już w Bukareszcie. I to zrozumieć najtrudniej. Narodowa fobia. Interweniujący bramkarz, to znak, że zbliża się porażka. Drużyna składa się z 10 piłkarzy i faceta w rękawicach. Jak tego ostatniego napastnicy kilkukrotnie nabiją, gość zostaje bohaterem, a przeciwnik urasta do miana przeszkody nie do pokonania. Irracjonalne? Przecież w Bukareszcie Kuciak nie zagrał jakiegoś wybitnego spotkania. Zrobił, co do niego należało. W prasie tymczasem interwencje Słowaka uznano za wybitne, bo przecież napastnik miał już przed sobą tylko bramkę. Co z tego, że dodatkowo ostry kąt i brak choćby centymetra wolnej przestrzeni. Gdyby go tam nie było, gdyby Urban zamiast niego zdecydował się na drugiego napastnika, Mistrzowie Rumunii roznieśliby Legię już na swoim stadionie.

Może obserwowaliśmy po prostu inne spotkania, ale Legia zdominowała nie tylko rewanż, ale też drugą połowę starcia w Bukareszcie. Strzeliła pięć bramek, Steaua trzy. Zaprezentowała zdecydowanie większe indywidualności. Koseckiemu rywale chcieli w końcówce spotkania w Warszawie urwać nogi. Okazał się zbyt szybki. Becali, gdyby mógł, postrzeliłby młodego Polaka już w Bukareszcie. W więzieniu nie miał okazji. Furman z łatwością piłkę odbierał, potem rozgrywał, a w końcu także bombardował bramkę Tatarusanu. Steaua środek pola przejęła raz, w zeszłym tygodniu. Wczoraj walkę w kole środkowym omijała szerokim łukiem. Legioniści zawiedli, bo odpadli, ale gdyby w ostatnich 17 latach każda drużyna próbowała grać z podobną pasją, Champions League nie kojarzyłaby się tylko z wtorkowo - środowym siedzeniem przed telewizorem. I to jest fakt.

>>>Liga Mistrzów gra również w środy! Zobacz, kto dzisiaj powalczy o fazę grupową!

Pozostaje tylko pytanie czy jest sens, by polska drużyna kompromitowała się w starciach z czołowymi ekipami Europy? Taki Vrdoljak miał wczoraj walczyć o piłkę, a ostatecznie stoczył batalię z futbolówką, która nie chciała się przyjmować. Champions League?

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze