W niektórych krajach istnieje oficjalna funkcja "dyplomata sportowy". U nas kojarzy się pejoratywnie: to facet, który ma mocny łeb i przy wódce pod korniszona załatwia ważne sprawy. Albo jeszcze gorzej: daje w łapę pod stołem. Dziś, gdy wielka impreza sportowa to także wielki biznes i szansa rozwoju kraju, dyplomacja sportowa jest równie trudna i złożona, jak ta prawdziwa, polityczna. Jeżeli się komuś wydaje, że Surkis z Listkiewiczem "załatwili" nam EURO przez bufet, to bardzo się myli. Sztaby ludzi, tysiące podróży, tony dokumentów zdecydowały o tym, że za kilka dni zacznie się w Polsce i na Ukrainie najważniejsze wydarzenie dla kilku pokoleń.
Nie wiem, jak walczono o mistrzostwa świata dla Zakopanego czy o należną Małyszowi funkcję we władzach międzynarodowych. Wiem, że po raz kolejny sromotnie przegraliśmy i przykro mi z tego powodu.
Polacy zasługują na oglądanie wielkiego sportu nie tylko w telewizji. Po EURO przyjdzie siatkarski mundial i wielka lekkoatletyka w hali. To cieszy, ale trzeba bić się o więcej. Wierzę, że niedługo "SE" będzie relacjonował polski finał Ligi Europejskiej i piłkarskich mistrzostw świata kobiet. Także w to, że Zakopane za n-tym razem wygra wyścig o mistrzostwa.
Tego jednak nie załatwi się przy stole z wódką i oscypkiem. Potrzebni są mądrzy, pełni entuzjazmu ludzie. Po EURO będziemy ich mieli w nadmiarze - sposród wolontariuszy, samorządowców, społeczników. Nie zmarnujmy tego potencjału.