- Jacek jest cudotwórcą - uśmiecha się Rogowska, która w poniedziałek zdobyła złoto mistrzostw świata w Berlinie i zdetronizowała samą "carycę tyczki", Jelenę Isinbajewą. Ze słynną Rosjanką rozprawiła się zresztą już drugi raz w ostatnich dniach.
- Pamiętam, że już trzy tygodnie temu, po wygraniu z Isinbajewą w Londynie, mówiłam, że czułabym się wniebowzięta, gdyby udało mi się to powtórzyć na mistrzostwach świata. I tak się czuję! - cieszy się Anna.
Rogowska na fali entuzjazmu snuje już kolejne plany: chce pobić własny rekord Polski (4,83) oraz rekord życiowy... swojego trenera - 4,85.
Ania pod opiekę szkoleniową Jacka trafiła w roku 2000. Wkrótce zostali też parą w życiu prywatnym, a w 2005 roku pobrali się. Do dziś Jacek jest jej największym oparciem.
- Kiedy na trzy dni przed mistrzostwami skręciłam staw skokowy, ze łzami w oczach mówiłam, że to już koniec, że nie mam po co jechać do Berlina. Jacek powiedział mi wtedy: "Otrzyj łzy, zobaczysz, że jeszcze będzie pięknie, dasz radę" - opowiada tyczkarka. Nowa mistrzyni świata wygrała i z kontuzją, i z wszystkimi rywalkami.
- Dzień po finale kostka doskwierała mi dużo bardziej niż podczas konkursu, bo w trakcie zmagań adrenalina pozwalała zapomnieć o dolegliwości - zdradza.
Na razie Rogowska nie myśli o tym, na co wydać nagrodę IAAF (60 tys. dolarów) ani o ewentualnym prezencie od męża.
- Mąż wciąż winien mi jest lot balonem, obiecał mi go za wywalczenie srebra halowych mistrzostw świata 2006 - opowiada Ania. - Jeszcze do tego nie doszło, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Już nie mogę się doczekać. Bać się na pewno nie będę, bo przecież jako tyczkarka nie mam lęku wysokości - dodaje ze śmiechem.
Na realizację tego marzenia dotąd czasu brakowało. Podobnie jak na inne rozrywki. Właściwie jedynym hobby, na jakie może sobie pozwolić przy takim trybie życia, są podróże.
- Moje ulubione miejsce to Afryka. W tym roku byłam w RPA, zobaczyłam park safari, park wodny w Sun City, niesamowity ogród botaniczny - wylicza. Ania uwielbia zagraniczne wyjazdy, ale najbardziej lubi pobyć z mężem w ich wspólnym mieszkaniu.
- Mieszkamy na granicy Gdyni i Sopotu. Mieszkanie urządzaliśmy sami, dominują ciepłe kolory: kremowy, beżowy, brązowy. Jest dużo przestrzeni - opisuje mistrzyni świata, która w minionych miesiącach więcej czasu spędzała jednak w ośrodku treningowym w Leverkusen niż w domu. Ale dziś nikt już nie ma wątpliwości: warto było!