- Chyba media i kibice są bardziej zaskoczeni niż ja - mówi "Super Expressowi" Świtkowski. - Wiedziałem, że od początku roku wykonałem ogromną robotę, czułem, że pływam szybko. W finale miałem spokojnie popłynąć pierwsze 100 m (po pierwszych 50 m był... ostatni), a potem dać z siebie wszystko. Udało się, chociaż szczerze mówiąc, miejsca na podium raczej się nie spodziewałem. Teraz mam nadzieję, że to dopiero początek sukcesów.
Jan Świtkowski zdobył brązowy medal mistrzostw świata!
Wyczynowo trenuje pływanie od dziesiątego roku życia. Najpierw jego trenerką była nieżyjąca już mama Joanna Pizoń-Świtkowska, brązowa medalistka ME juniorów 1976. Potem - ojciec, były pływak Andrzej Świtkowski. Janek ma znakomite warunki fizyczne (194 cm wzrostu) i jest zawodnikiem niezwykle wszechstronnym, zdaniem ojca również dlatego, że uprawiał wiele dyscyplin. Grał w koszykówkę i tenisa, świetnie jeździ na nartach i łyżwach.
Ich rodzinna współpraca przerwana została w ubiegłym roku na dziewięć miesięcy, gdy Janek podjął studia na politechnice w stanie Wirginia w USA. Wrócił, bo wartość treningów pływackich nie dawała mu nadziei na rozwój sportowy.
- Mieli tam inne pomysły na trening, które w moim przypadku się nie sprawdzały - wyznaje medalista MŚ. - Z ojcem pracujemy więcej nad wytrzymałością, a mniej nad siłą. Natomiast w Wirginii bardzo ważny był trening w siłowni. Cóż, może podjąłem zbyt pochopną decyzję o wyjeździe, a może zabrakło wiary we własne siły. Ale studia wyższe w USA nadal są moim celem. Chciałbym od jesieni podjąć je na uniwersytecie w Gainesville na Florydzie, gdzie mogę liczyć na doświadczonego trenera Gregga Troya i gdzie miałbym kolegę, Marcina Cieślaka.
Andrzej Świtkowski, szkoleniowiec klubu Skarpa Lublin, znakomicie sprawdza się w roli trenera własnego syna.
- Tata jako trener nie jest ani katem, ani człowiekiem o gołębim sercu, raczej kimś pośrodku - wyjawia ze śmiechem syn. - Zdarzają się nam trudniejsze dni podczas pracy, ale jakoś się dogadujemy.