Poprzedni sezon Kowalczyk zakończyła z trzema medalami (dwoma złotymi) mistrzostw świata i z Pucharem Świata. Przed sezonem olimpijskim (igrzyska w lutym w Vancouver) znów imponuje formą. Jej trener Aleksander Wierietielny twierdzi, że podczas ostatnich treningów na austriackim lodowcu spisywała się zachwycająco. Kowalczyk ma do dyspozycji ponad 100 par nart, a będą jeszcze kolejne od firmy Fischer. Zajmą się nimi dwaj estońscy serwisanci.
"Super Express": - Wygląda na to, że jest pani skazana na olimpijski medal.
Justyna Kowalczyk: - Na zawieszanie mi już teraz medali na szyi nie dam się namówić. Kto opowiada takie "michałki", ten się nie zna na sporcie. Na razie skupiam się na tym, żeby nie zachorować i spokojnie poprawiać wyniki aż do igrzysk w Vancouver.
- Ale jest chyba pani optymistką przed inauguracją sezonu?
- Przede wszystkim jestem zmęczona. Ale tak ma być. Ciągle jeszcze ciężko trenuję i wypracowuję bazę dla przyszłej formy. Zmęczenie ustąpi w końcu stycznia. Nie chcę się przejeść sukcesami już w grudniu, a potem leżeć w szpitalu z przeżarcia (śmiech).
- Wielu mediom musiała pani odmówić udziału w sesji zdjęciowej lub programie, żeby spokojnie się przygotowywać?
- Nie policzyłabym tego. Jak tylko mogę, to odmawiam. Denerwuje mnie to. Jestem narciarką!
- Zabezpieczyła się pani przed świńską grypą?
- Właśnie się zaszczepiłam, ale takich prawdziwych szczepionek w Polsce nie ma. Za to pracowałam, by być odporna na infekcje.
- Lekarze radzą się nie całować...
- Bez przesady! Jeśli mam zachorować, to i tak zachoruję (śmiech).