„Super Express”: - Kandydowanie to pomysł własny, czy też namówiono panią do kandydowania?
Otylia Jędrzejczak: - Właściwie pół na pół. Ale już w wydanej dwa lata temu biografii deklarowałam, że chciałabym kiedyś kierować związkiem, a także znaleźć się w strukturach MKOl. Mam swój plan działalności.
- Czy w tym roku na decyzję miało wpływ niewłaściwe zgłoszenie przez PZP reprezentacji olimpijskiej, przez co sześcioro zawodników wróciło z Japonii bez możliwości startu?
- Powiedzmy, że to było dodatkowym impulsem. Zaczęłam się zastanawiać na początku roku, gdy dowiedziałam się, że PZP nie robi nic w kierunku „odmrożenia” pływalni w Polsce i sama podjęłam działania z ówczesną szefową resortu. Potem doszło tamto zdarzenie.
- Zatem jakie jest pani doświadczenie w roli kierownika?
- Od siedmiu lat prowadzę Fundację Otylii Jędrzejczak, która realizuje wspaniałe projekty, a przez jej działania przeszło około stu tysięcy osób. Prezesuję też Polskiemu Stowarzyszeniu Sportu Kobiet. Dobrze wiem, jak się pracuje z ludźmi. Od szeregu lat pogłębiałam też wiedzę w kierunku zarządzania, między innymi na studiach w Soczi.
- Co jest dla pani ważniejsze: upowszechnienia uprawiania sportu czy powrót medalowych sukcesów polskich pływaków?
- To wszystko jest z sobą powiązane. I wcale nie działa obecnie źle, chociaż wiele spraw zostało zaniedbanych, w tym marketing. Nie jestem za tym, by eliminować ludzi z PZP, żeby robić rewolucję. Raczej trzeba sprawdzić, kto i co funkcjonuje źle. A poza tym prezesa rozlicza się nie tylko za wyniki sportowe, ale i za to, jak postrzegany jest wizerunek dyscypliny.
- Trenerzy kadry nie współdziałają ze sobą…
- Są podzieleni, nie tylko przez osobne grupki w przygotowaniach, ale i w samym podejściu do treningu. Trzeba stworzyć metody, by konsultowali się ze sobą. Żeby byli zmotywowani do pracy i otrzymali stosowną pomoc, także materialną. Tutaj są spore zaniedbania. A przecież trener ma pokazywać zawodnikowi właściwą drogę i w sporcie, i w życiu.
- Czy funkcja prezesa PZP powinna być wynagradzana?
- Prezes Słomiński deklarował na początku kadencji, że będzie sprawował funkcje społecznie, ostatecznie jest wynagradzany. Uważam, że tak powinno być, ze środków własnych związku, nie z dotacji budżetowej. Bo kiedy funkcja nie jest płatna, trzeba szukać innych środków utrzymania, które odciągają od pracy w związku.