Kowalczyk trzymała się niewielkiej czołowej grupy biegaczek do połowy dystansu, gdy zmienia się narty ze stylu klasycznego na łyżwowy. Na narciarskim „pit-stopie” doszło jednak do kolizji z Finka Anno-Kaisą Saarinen. Polka upadła i straciła rytm oraz kilka cennych sekund. Potem grupka z trzema Norweżkami, Szwedką i Finką odjechała naszej biegaczce. Kowalczyk nie zdołała już dogonić tej lokomotywy, którą do mety na pierwszym miejscu doprowadziła niezawodna maszynistka Bjoergen. Do zwyciężczyni Polka straciła blisko minutę.
>>>Otarła się o medal ze złamaną nogą! Nie ma mocnych na Kowalczyk!
Justyna i jej sztab patrzą na sprawę realistycznie: wielkich szans na medal przy tak mocnej konkurencji tego dnia raczej nie było. Skoro na pudło nie załapała się nawet liderka PŚ Therese Johaug...
- Jak wyglądała walka na trasie?
- Najważniejszy był pech przy zahaczeniu o narty Saarinen. Szła dużym łukiem, a ja tego nie przewidziałam. Przewróciłam się w strefie zmian, straciłam trzy, cztery sekundy. A jak idzie pięcioosobowa grupa takich dziewczyn, a z tyłu biegnie jedna, która coś tam chce, to jest jak w kolarstwie: grupa pojedzie szybciej. No i pojechała. Nie ma co gdybać, co by było, gdybym utrzymała się w grupie. Po tym finiszu, jaki tu widziałam, ciężko byłoby walczyć o medal, a oderwać się tym bardziej.
>>>Śledź relację całodniową z Igrzysk!
- Rywalki były piekielnie mocne na podbiegu, próbowała pani je gonić...
- To normalne że grupa pracuje inaczej na zjazdach i na prostych odcinkach. Zanim dojechałyśmy do podbiegu, to było tam trochę zakrętów. W grupie to ktoś odpocznie, to ktoś ruszy, ktoś na kogoś najedzie. Wielkich nadziei na dogonienie nie miałam, straciłabym przy tym za dużo sił. Nie sądzę, żeby medal był w zasięgu.
- To wina Saarinen, że pani się przewróciła?
- Niczyja wina, to jest sport. Jej narta znalazła się pod moją nartą, gdy skręcała w swój korytarz, to się zdarza.
- Jaki był plan taktyczny?
- Na pewno nie miałam planu, by prowadzić ten bieg. Myślałam, że po klasyku przybiegnie na stadion większa grupa. Zaskoczeniem jest też dobre miejsce Saarinen (5. - red.), która od dawna nie pobiegła nic wielkiego, zwłaszcza stylem łyżwowym. Jeśli tak dobrze wypadła tutaj, to w klasyku też będzie mocna.
>>>Dzisiaj pierwszy medal dla Polski? Skoczkowie mogą się o to postarać!
- Stopa bardzo dzisiaj bolała?
- Nie, bo jestem na silnych lekach przeciwbólowych. Nawet stoję teraz na tej stopie... Środki działają na trzy godziny, już nawet puszczają.
- Czego się pani dowiedziała o swojej formie po tym biegu?
- Te zawody dały kilka odpowiedzi. Trener krzyczał, że jest świetnie, że daję radę. Bieg pokazał, że potrafię walczyć, mimo ostatniego strasznie stresującego miesiąca. Było o niebo lepiej niż tydzień temu w Toblach. To cieszy.
- Na ciężkim podbiegu czuła pani pełną siłę i kontrolę?
- Trudno mówić, by ktokolwiek czuł kontrolę i siłę. Każdy walczył co sił w nogach. A nogi, mimo że zazwyczaj mamy chude, to w naszym odczuciu były pewnie cztery razy grubsze niż normalnie. Podbieg jest długi, ciągnie się. A kto walczy, tego potem wszystko boli. Poziom był niesamowity. W porównaniu z wieloma innymi biegami łączonymi z przeszłości, zauważyłam, że ruchy zawodniczek nabrały jeszcze większej częstotliwości. Obejrzę sobie finisz, ale szóste miejsce na igrzyskach, to wciąż poza innymi moimi wynikami najlepsze kobiece miejsce w biegach narciarskich. Walczyłam na sto procent i o mało nie zwymiotowałam na szczycie podbiegu. Czyli dałam z siebie wszystko.
>>>Nie tylko Igrzyska rozpalają emocje! Derby Rzymu we włoskiej Serie A!
- Pierwszy start w igrzyskach wlał w panią dawkę optymizmu?
- Tak, bo nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Kiedy zmieniłam narty i zobaczyłam, że nie jest możliwe, by dogonić rywalki, to przez chwilę myślałam, że może być wielka kicha, bo nadjadą dziewczyny z tyłu i mnie dogonią. Cieszę się, że moja łyżwa na podbiegu była mocna, a to oznacza, że wydolność – kluczowa sprawa w biegu na 10 km klasykiem – jest na właściwym poziomie.
- Piszczele nie bolały?
- Dzisiaj mnie bardziej bolą uda, chyba przeszło w górę... Każdy, kto parał się sportem, w którym trzeba przekładać nogami, kiedyś to czuł.
Marek Żochowski, Soczi