„Super Express”: - Kiedy rozmawialiśmy przed katarskimi mistrzostwami świata, był pan akurat pierwszym trenerem Abha Club – ze świadomością, że może to być stan tymczasowy. I tak się stało. A jaki dziś jest pana status?
Mateusz Łajczak: - Jestem częścią zespołu trenerskiego klubowej akademii, choć oficjalnie w kończącym się za dwa tygodnie kontrakcie mam zapisaną rolę asystenta trenera pierwszej drużyny. Na razie odrzuciłem ofertę nowej umowy, ale nie wykluczam, że tu zostanę. Ciągnie mnie jednak do pracy trenerskiej, a nie tylko typowych zadań analityka. Biorę pod uwagę powrót do Polski, ale może też wysłanie CV do innych krajów Bliskiego Wschodu czy do Ameryki. Pochylę się nad każdą ofertą spełniającą moje ambicje zawodowe i pozwalającą się realizować w roli trenera.
- Rozważa pan wyjazd z Arabii Saudyjskiej, tymczasem właśnie zaczynają tu zjeżdżać najwięksi piłkarze świata. Widać zjawisko „ciśnienia na gwiazdy”?
- Oczywiście. Miejscowe władze nie kryją planów wprowadzenia Roshen Saudi League do TOP 5 lig na świecie. Sprowadzanie gwiazd to krok w tym kierunku. Zmieniono też regulamin rozgrywek na kolejny sezon: z siedmiu do ośmiu zwiększono liczbę obcokrajowców, mogących występować na murawie od pierwszej minuty meczu. Oczywiście tyczy się to największych klubów: Al-Ittihad, Al-Nassr, Al-Ahly, Al-Hilal. Tam będzie wiele gwiazd na murawie, na ławkach trenerskich. I w gabinetach też, bo już dziś wiele się mówi o tym, że będą kupowani także dyrektorzy sportowi. Do mniejszych klubów – jak Abha, Al-Raed, Khaleej – ministerstwo też będzie chciało zaangażować przynajmniej jednego zawodnika o znanym nazwisku, choć nie będą to oczywiście postaci na skalę Luki Modricia, Toniego Kroosa, Neymara, Riyadha Mahreza czy Mohameda Salaha – a to są personalia głośno wymieniane nie tylko w środowisku piłkarskim, ale nawet wśród kibiców, na ulicach. Ów entuzjazm został nieco zastopowany decyzją Leo Messiego o wyborze USA. To było trochę jak przysłowiowy otrzeźwiający policzek w twarz mocarstwowych planów, bo wszyscy już zacierali ręce na kolejny „clash of the titans” Messi – Ronaldo, tym razem na boiskach saudyjskich. Nie będzie go, tym mocniej więc szuka się teraz gwiazd, mogących „przykryć” tamtą sytuację. Jest zapytanie o Jose Mourinho, o Romelu Lukaku, mówi się również o Robercie Lewandowskim. Budżety nie będą miały znaczenia. Znaczenie ma ambicja wejścia do czołówki światowej.
- Ma to sens? Największe gwiazdy są w stanie sprawić, że trybuny się wypełnią, a Roshen Saudi League stanie się czołową ligą świata?
- Kilka lat wstecz podobny krok próbowali zrobić Chińczycy. Też ściągali gwiazdy, ale w pewnym momencie – po tąpnięciu gospodarki – ich liga runęła. W Arabii Saudyjskiej budżet na futbol jest dużo bardziej stabilny. Frekwencja? Widzę na przykładzie Abhy, ale też innych mniejszych klubów, że ich wzajemne starcia gromadzą 3 tysiące widzów. Ale kiedy przyjeżdża Al-Nassr naszpikowane gwiazdami, stadiony się wypełniają: przychodzi 15 tysięcy kibiców. Nie mam przekonania, czy celem tej polityki jest rzeczywiście rozpropagowanie futbolu wśród miejscowej ludności. Na pewno jednak chodzi o to, by trafić do świadomości Europejczyków, Amerykanów – i nie tylko. Włodarze sportu – ale i całego kraju – uznali, że piłka jest świetnym polem reklamowania całego kraju, który do tej pory przypiętą ma łatkę państwa łamiącego prawa człowieka, nieprzyjaznego turystom, obcokrajowcom.
- Co na ten zagraniczny boom gwiazdorski piłkarze saudyjscy? W końcu mogą powiedzieć dumnie: „Doceńcie nas, bo jako jedyni wygraliśmy w Katarze z mistrzem świata”.
- Zdają sobie sprawę, że to obcokrajowcy stanowią o sile ich klubów, choć na przykład w przypadku Abhy niewiele było meczów w tym sezonie zaczynanych z siedmioma cudzoziemcami w wyjściowej jedenastce – zresztą być może stąd kłopoty drużyny i walka o utrzymanie. Generalnie myślę, że Saudyjczycy w Abha – i w paru innych klubach - nie czują zagrożenia. Kadra liczy często 25 zawodników, a więc co najmniej 17 miejsc przeznaczonych jest dla miejscowych.
- 12 czerwca kontrakt z Abha Club podpisał Czesław Michniewicz. Mieliście już kontakt?
- Jedynie SMS-owy. Pogratulowałem trenerowi i życzyłem powodzenia, za co podziękował.
- Zna pan kulisy zabiegów o jego angaż?
- Trener Michniewicz był bardzo wnikliwie sondowany i prześwietlany przez osoby odpowiedzialne za jego angaż, sprawdzano jego historię, sposób gry jego drużyn, karierę trenerską oraz sukcesy zawodowe. Nie jest „pierwszym lepszym” trenerem wybranym przez władze Abha Club. Finalnie rozważano trzy nazwiska, kandydatury trenerów o bardzo podobnej charakterystyce.
- Czy może pan zostać asystentem byłego selekcjonera?
- Nie mam takiej wiedzy. Trener Michniewicz być może będzie chciał skorzystać z mojego doświadczenia w tej lidze i tym kraju, znajomości ludzi, kultury i boiskowego języka. Ale może myśleć w zupełnie innym kierunku: zastosować taktykę „tabula rasa”, budowania zupełnie nowej drużyny, bez czerpania z przeszłości. I oczywiście jestem gotów pomóc, ale i jestem w stanie zrozumieć, jeśli dokona tego drugiego wyboru. Zresztą rozważania, że miałbym stać się członkiem sztabu jedynie ze względu na znajomość miejscowej specyfiki, trochę mnie drażnią, deprecjonują moją osobę. Ja mam kompetencje i umiejętności czysto merytoryczne, trenerskie i chciałbym, aby - jeśli trener Michniewicz uzna, że mogę być przydatny w jego sztabie – to właśnie one miały znaczenie. Znam swoją wartość, potwierdziłem ją pracą w sztabie reprezentacji Polski czy też tutaj, w Abha, przez miesiąc w roli pierwszego trenera, bo wygraliśmy w tym czasie obydwa mecze ligowe, a co za tym idzie - udało się wydostać zespół z sytuacji kryzysowej.
- Zapewne doskonale znany jest panu system pracy trenera Michniewicza. Pan by się w nim odnalazł?
- Oczywiście, że jest mi znany. Kiedy ja byłem członkiem sztabu pierwszej reprezentacji, trener Michniewicz prowadził kadrę młodzieżową. Była więc współpraca we wszystkich aspektach, bo drużyny narodowe to przecież naczynia połączone. Na dodatek w klubach z trenerem Michniewiczem pracowało wielu moich znajomych, dzieląc się później ze mną swymi spostrzeżeniami. A czy ja bym się odnalazł w takiem współpracy? Po ustaleniu odpowiedniego zakresu obowiązków nie miałbym z tym problemu, jak sądzę; choć oczywiście zawsze trzeba się w takiej współpracy dotrzeć.
- To teraz konkrety: do jakiego klubu – w sensie piłkarskiej siły - przyjedzie trener Michniewicz?
- Wystarczy spojrzeć na ostatnie trzy lata w wykonaniu Abhy: zawsze, niestety, blisko strefy spadkowej w tabeli, z coroczną walką – często do ostatnich kolejek - o utrzymanie. Dlatego w tej chwili władze klubu bardzo chcą iść w kierunku stabilizacji rozumianej jako rywalizacji o miejsca 6-10, dające spokojne utrzymanie. Każdy w klubie zna możliwości finansowe, a więc i miejsce w szeregu. Jest tu świadomość, że kluby z pierwszej piątki trudno będzie doścignąć, choćby dlatego, że mogą one liczyć na większe wsparcie ministerstwa sportu czy – ogólniej – rządu. To jest plan co najmniej dwuletni: działacze zdają sobie sprawę, że w pierwszym roku pracy trenera Michniewicza może to być jeszcze przede wszystkim walka o utrzymanie, ale już w następnym powinien być krok do przodu w tabeli.
- A dlaczego wybrano akurat Czesława Michniewicza do realizacji tego planu?
- Władze klubu doszły do wniosku, że z dotychczasowy trenerem Roelem Coumansem zespół nie zrobi już postępu, kroku w przód, a pewna formuła się wyczerpała. Nie chcę zagłębiać się w szczegóły, ale pewne rzeczy widać patrząc na tabelę. Abha była jednym z tych zespołów, które traciły najwięcej bramek w lidze; finalny bilans bramkowy był ujemny. W przyszłym sezonie z ligi spadną nie dwa, a trzy zespoły; zaś wobec zmian kadrowych w większości drużyn, o punkty będzie jeszcze trudniej. Widząc wzmocnienia najsilniejszych ekip, władze klubu doszły do wniosku, że Abha nie będzie w stanie skutecznie rywalizować, grając futbol bardzo ofensywny, jaki proponował trener Coumans. Nie przykładał on wielkiej wagi do detali w defensywie. W tym kontekście Czesław Michniewicz jest dla oczekiwań działaczy jak garnitur skrojony na miarę. Wiemy, że budując zespół, zaczyna od obrony – takie jego cytaty są doskonale wszystkim znane. I tego oczekuje zarząd. Mam na myśli stabilizację w defensywie oraz umiejętność analizy i rozpracowania przeciwnika, co ma przynieść punkty nawet w meczach z najsilniejszymi. Nieważne jak, byle je zdobyć. Choć nie chodzi im wyłącznie o stawianie autobusu przed polem karnym. Działacze postrzegają trenera Michniewicza jako wybitnego stratega, odpowiednio dobierającego taktykę zarówno do możliwości własnych zawodników, jak i potencjału konkretnego przeciwnika.
- Pamiętam z naszej poprzedniej rozmowy pańskie spostrzeżenie, że Saudyjczycy niekoniecznie kochają ciężką pracę, a już wysiłek defensywny – prawie wcale. Coś się zmieniło w tej materii przez te osiem miesięcy?
- Niewiele. I to jest właśnie wyzwanie stojące przed trenerem Michniewiczem: jak dotrzeć do piłkarzy i przekonać ich do filozofii gry, o której rozmawiamy. To nie będzie łatwe. Musi znaleźć stosowne narzędzia, uwzględniające na dodatek specyfikę tutejszej kultury. W psychologicznych aspektach ważniejsza będzie na pewno marchewka.
- A kij lepiej odłożyć?
- Jeżeli miałoby to być stricte żołnierskie podejście: „nie ma ze mną dyskusji”, na dodatek proponujące przede wszystkim ciężką pracę w defensywie, to… mogłoby być różnie. Tutejsi piłkarze z natury mają nieco inne rozumienie gry obronnej i związanej z nią detali. Najważniejsze więc będzie „kupienie” nowych podopiecznych dla tej idei. Choć jak znam trenera Michniewicza, nie zaproponuje drużynie wyłącznie defensywy; nawet jeśli – jak mówiłem – zacznie pracę od budowania ekipy od tyłu. Bo problemów w grze obronnej było w minionym sezonie bardzo wiele, wiele z nich nie zostało w odpowiedni sposób zdiagnozowane przez dotychczasowy sztab.
- Polacy ograli Saudyjczyków na mundialu, teraz trafia w tutejsze środowisko były selekcjoner Biało-Czerwonych. Myśli pan, że od tej polscy piłkarze mogą być atrakcyjnym „towarem” dla tutejszych klubów?
- Jak najbardziej! Pojawił się już w tutejszych mediach temat Wojciecha Szczęsnego, a nasi topowi zawodnicy – ci uznani w Europie, jak Lewandowski, Zieliński czy wspomniany Szczęsny – mają swoją markę również w Arabii Saudyjskiej.
- Jasne, ale pan wymienia największe gwiazdy naszej piłki. A ja pytam raczej o sytuację, w której trener Michniewicz próbowałby przeforsować angaż zawodnika z polskiej ligi: z Lecha, Rakowa itp. Dałby radę?
- Zapewne zależałoby to od jego zapisów kontraktowych; od tego, jaką swobodę w tej dziedzinie dostanie w klubie. Jak spojrzymy na dwa ostatnie lata, to zobaczymy, że jego poprzednicy nie mieli wielkiej swobody w doborze zawodników. Za większością transferów stał dyrektor sportowy. Ale może w tej dziedzinie nastąpi teraz jakaś zmiana? Trener Michniewicz postrzegany jest w Abha Club jako trenerska gwiazda – w końcu wyszedł z grupy w mistrzostwach świata – więc być może tę swobodę dostanie większą albo wręcz samodzielnie będzie mógł decydować o transferach. A sama ekstraklasa – moim zdaniem – może wiele zaoferować lidze saudyjskiej. Gwarantuję, że polscy ligowcy nie są postaciami anonimowymi w tutejszym środowisku, choć oczywiście każde nadesłane CV jest dokładnie sprawdzane pod względem przeszłości reprezentacyjnej i nazw klubów, w których dany zawodnik grał. W tutejszej lidze nie brak zawodników, mających za sobą występy na polskich boiskach.
- A czy dla polskich zawodników liga saudyjska może być atrakcyjnym kierunkiem rozwoju kariery?
- Zdecydowanie tak. Kiedy jeszcze pracowałem w sztabie pierwszej drużyny Abha, o możliwość gry w Arabii Saudyjskiej pytali mnie reprezentanci Polski! To było rok temu, a ostatni marketingowy boom zapewne jeszcze podniósł w ich oczach atrakcyjność – zwłaszcza finansową – gry w tutejszej lidze. Oczywiście, młodzi polscy piłkarze zapewne będą woleli iść w kierunku najsilniejszych lig europejskich, bo Bundesliga, LaLiga czy Premier League wciąż są większym wyzwaniem sportowym niż Saudi Professional League. Ale dla tych nieco bardziej doświadczonych graczy – również reprezentantów – jest to atrakcyjny kierunek.
- Ale – jak pokazuje przykład Grzegorza Krychowiaka – z Arabii Saudyjskiej trudno dostać powołanie od Fernando Santosa.
- Nie wiem, czy brak powołania dla Grzegorza Krychowiaka wynika akurat tylko z faktu, że gra w tutejszej lidze, nie mnie to oceniać. Jedno jest pewne wraz z kolejnymi transferami gwiazd prestiż oraz siła Roshen Saudi League znacząco wzrosną. W rezultacie tego wzrostu konkurencyjność ligi spowoduje zwiększenie liczby europejskich powołań. Gra w lidze arabskiej nie będzie już dla trenerów usprawiedliwieniem braku powołań.