W 1972 roku sprawił największą sensację w historii polskiego sportu. Mija już 38 lat, od kiedy zakopiański skoczek Wojciech Fortuna (58 l.) w nieprawdopodobnym stylu sięgnął po złoty medal olimpijski w Sapporo. Tyle samo czekamy na powtórkę. Może w Vancouver?
W dziewięciu kolejnych ZIO po 1972 r. reprezentanci Polski nie zdołali stanąć na najwyższym stopniu podium. Najbliżej byli srebrni Adam Małysz (33 l.) w 2002 r. i Tomasz Sikora (37 l.) cztery lata później. W Kanadzie "złota klątwa" ma szansę się wreszcie skończyć.
- To będzie najlepsza polska olimpiada w historii - przepowiada Fortuna, który zwłaszcza biegaczce Justynie Kowalczyk (27 l.) wróży wielkie sukcesy.
- To proste: ile jej startów, tyle medali, w tym nawet trzy złote! Ktoś przecież musi wreszcie zdobyć pierwsze złoto od 38 lat - ma nadzieję jedyny polski zimowy mistrz olimpijski.
A co najlepiej pamięta ze swojego legendarnego, 111-metrowego skoku w Sapporo?
- Już pół metra za progiem wiedziałem, że skoczę za czerwoną linię. Dlatego po wylądowaniu od razu podświadomie biłem sobie brawo. Złoto mi się wtedy jeszcze nie marzyło, bo wielu silnych rywali mogło wygrać: Kasaya, Raszka, Mork czy Napalkow.
Potem był wyraźnie słabszy skok Polaka w drugiej serii, nerwowe oczekiwanie na werdykt sędziów i eksplozja radości. Fortuna wywalczył złoto z przewagą zaledwie 0,1 pkt nad Szwajcarem Steinerem.
- To było inne skakanie. Teraz trwa technologiczny wyścig. A Austriacy są w nim na czele. Zawsze kombinowali i cały czas mieszają ze strojami. Tak się dzieje od początku ery nowoczesnych kombinezonów. Mam jednak nadzieję, że kontrole olimpijskie uniemożliwią wszelkie machlojki i rywalizacja będzie sprawiedliwa - komentuje.
Fortuna jest pewien, że jego najsłynniejszego następcę wciąż stać na spektakularny wyczyn.
- Pojedyncze skoki Małysza są w tej chwili na poziomie złota olimpijskiego - przekonuje. - Adam ma szansę na medal na obu skoczniach. Na najładniejszy kolor krążka powinien liczyć przede wszystkim na normalnym obiekcie. Przy mniejszych prędkościach najazdowych nie popełnia błędów i technicznie jest najlepszy na świecie. Jak wyjdą mu oba skoki, jest w stanie odlecieć od rywali o pięć metrów. Tak jak podczas mistrzostw świata 2007 w Sapporo - przypomina popularny "Mały".
I wskazuje, że w skokach poza formą zawodnika decyduje jeden nieprzewidywalny element.
- To... fortuna - śmieje się pan Wojtek. - Praktycznie każdy zawodnik z pierwszej dziesiątki Pucharu Świata może wskoczyć na olimpijskie podium. Musi jednak dobrze wiać pod narty. Niektórzy twierdzą, że żaden wiatr im niestraszny. Jak Małysz był w największej formie, to dmuchało w plecy, a on i tak wygrywał. Wtedy mogła go trenować sprzątaczka z COS-u. A jak formy nie było, to szukali profesorów.
Małysz, którego forma przed Vancouver wyraźnie poszła w górę, będzie miał co najmniej trzech, czterech groźnych konkurentów podczas igrzysk. Fortuna zgadza się z fachowcami, którzy faworyzują Austriaków i Szwajcara Ammanna.
- Ammann na pewno zdobędzie dwa medale, nie wiem tylko jakiego koloru. Może będzie wśród nich złoty - zastanawia się mistrz z Sapporo. - Oczywiście młody Schlierenzauer przy dobrych warunkach nie odpuści. Inny Austriak, Kofler, przegrał cztery lata temu złoto olimpijskie jedną dziesiątą punktu z Morgensternem, więc chce się odkuć. "Morgi" też jest w tej najmocniejszej grupie, no i Ahonen, który wrócił przecież nie po to, żeby sobie tylko poskakać. A jemu, tak jak Małyszowi, brakuje do kolekcji tylko olimpijskiego złota - zauważa Fortuna.