O koronawirusie eksperci, lekarze i specjaliści wiedzą nadal niewiele. Badania nad nowym patogenem wciąż trwają, co ma pozwolić na uzyskanie szczepionki oraz skutecznego leku, który zminimalizowałby wszelkie ryzyko. Na razie jednak lekarze muszą walczyć znanymi sobie środkami, co nie zawsze przynosi skutki. W tych złych czasach są jednak i dobre informacje.
Kulisy ostatniej transzy z praw TV. Legia Warszawa może zarobić GRUBE miliony
Od kilkunastu dni w szpitalu w Szpitalu Marynarki Wojennej w Gdańsku przebywał trener polskiej kadry florecistów, Stanisław Szymański. 72-latek z racji wieku był w grupie ryzyka. Zaraził się w Stanach Zjednoczonych, gdzie udał się z zawodnikami na zawody. Po paru dniach od powrotu pojawiły się u niego typowe objawy choroby COVID-19, wywoływanej przez koronawirusa.
Kamil Stoch nie dostanie OGROMNEJ NAGRODY za Raw Air! Zabrali mu ponad 100 tysięcy
Stan Szymańskiego nie był jednak poważny. Szkoleniowiec w rozmowie z portalem sport.pl wyjawił, że opuścił już placówkę. Zdradził również, że dostawał ogromną dawkę medykamentów. - W zeszły piątek skończyła się mordęga i z każdym dniem było coraz lepiej. Już nie było żadnych okropnych kryzysów. One były naprawdę straszne w czwartej, piątej i szóstej dobie pobytu w szpitalu. A później dostawałem tylko potworną dawkę leków - kroplówką, doustnie, dożylnie ze strzykawki, znowu kroplówką, znowu dożylnie i doustnie. I czekałem co będzie. Najgorsza była szpryca antybiotyku. Długa na osiem centymetrów strzykawki - opowiedział Szymański. Stwierdził jednocześnie, że ten pobyt w szpitalu był gorszy niż więzienie, bo nikt nie mógł go odwiedzać.