- Wszystko co osiągnąłem, także udział w meczu gwiazd NHL, jej zawdzięczam. Gdyby nie mama, nie byłbym dziś tym, kim jestem. Woziła mnie każdego ranka na treningi. Wstawaliśmy o 5 rano - opowiada Mike, dziś podpora obrony Montreal Canadiens.
Nie chciał prywatnego samolotu
Rodzice Mike'a urodzili się w Polsce. Wkrótce po ślubie ojciec Roman wyjechał do USA w poszukiwaniu pracy. Po kilku latach otworzył tam warsztat samochodowy i ściągnął za ocean żonę. W Nowym Jorku na świat przyszedł Mike.
- Rodzice wychowywali nas w polskiej tradycji - wspominał niedawno Komisarek w rozmowie z "Super Expressem". - Mama się o mnie troszczyła, ale to tata zaszczepił mi miłość do hokeja. Wiele razy opowiadał mi o tym, jak w Polsce z gałęzi robił hokejowe kije i grał na lodowiskach, chociaż... nigdy nie widziałem, żeby jeździł na łyżwach - zaznacza ze śmiechem Mike.
W 2001 roku Mike trafił do NHL, w 2005 roku stał się podstawowym obrońcą Canadiens. Właśnie wtedy jego mama zachorowała. Po sobotnich meczach, w każdą niedzielę o 6 rano, Mike leciał do niej do Nowego Jorku do szpitala. Właściciel klubu George Gillett Junior proponował mu przeloty prywatnym samolotem, ale Mike nie chciał nadużywać jego uprzejmości.
- Ciałem byłem wtedy w Montrealu, ale serce miałem w Nowym Jorku. To były dla mnie najtrudniejsze dni w życiu - wspomina hokejowy twardziel.
Kijem robi znak krzyża
Mama nie doczekała się pierwszego gola syna w NHL (strzelił go trzy miesiące po jej śmierci). - Oprawiony w ramkę bilet z tego spotkania, w którym strzeliłem gola, leży przy jej nagrobku. Wiem, że kibicuje mi z nieba. Przed każdym meczem robię kijem znak krzyża i patrzę w górę, by mama wiedziała, że o niej wciąż myślę - mówi Komisarek.
To samo Mike zrobi w niedzielę, gdy w Montrealu wyjedzie na lód w wielkim meczu gwiazd NHL. Oddano na niego ponad milion 300 tys. głosów. Więcej od niego z obrońców dostał tylko jego kolega z drużyny Andriej Markow.