Po olimpiadzie były złamanie kości śródstopia, miesiąc w gipsie i rehabilitacja, a dwa miesiące temu - rozstanie po pięciu latach z sympatią, tenisistką Martą Domachowską. Po pierwszym zdarzeniu pozostały dwie tytanowe śruby w stopie, po drugim - żal.
- Ale motywację na pewno mam. Chciałbym się pokazać w mistrzostwach świata w Barcelonie. A tamto już było i tego się nie zmieni - powiedział nieco już pogodzony z losem Korzeniowski, któremu trzy starty olimpijskie nie dały miejsca na podium.
"Super Express": - Bardzo to boli?
Paweł Korzeniowski: - Trochę. Każdy marzy o olimpijskim medalu. Skoro mam w dorobku trzy medale mistrzostw świata i trzy tytuły mistrza Europy, to myślę, że i ten mi się należał. Ale jak widać, igrzyska to zawody specyficzne. Londyn był chyba ostatnią moją szansą. Może gdybym trenował inaczej... Niepotrzebnie też zgoliłem w Londynie włosy z pleców, bo zaszkodziło to czuciu wody. Trochę trwało, zanim się pogodziłem z porażką. Ale przede mną nowe zawody, trzeba walczyć dalej.
- Może do igrzysk w Rio 2016?
- Do Rio? Oj... No, jeżeli znajdą się sponsorzy, to być może. Bo w tej chwili nie mam żadnego. Stypendium kadrowe to jedyny mój dochód. Nie są to kokosy (my oceniamy je na 3910 zł brutto - red.). Jeżeli będę musiał zarabiać na życie, to nie będę mógł na sto procent poświęcić się treningowi. Mam 28 lat, niemało jak na dwustumetrowca. Niewielu pozostało w czołówce zawodników w tym wieku. Zobaczymy, jak wypadnę w mistrzostwach świata. Moim celem jest miejsce na podium. A jesienią przygotuję się do Pucharu Świata, żeby coś zarobić.
- Czy to dobrze, że z rywalizacji odszedł Michael Phelps?
- Dobrze i źle. Bez niego mogę lądować o jedno miejsce wyżej (śmiech). Ale nie można tak patrzeć. Mam wiadomości, że podjął treningi. Dla pływania to lepiej. Może nie będzie w tak dobrej dyspozycji, gdy wróci do rywalizacji.
- Podobno w tym roku szukał pan formy także za granicą.
- Dwa razy spędziłem po miesiącu w Hiszpanii, gdzie trenowałem z grupą prowadzoną przez Bartka Kizierowskiego. Wykonywałem tam nieco inny trening niż dotąd i ścigałem się w wodzie z Konradem Czerniakiem. Razem też ćwiczyliśmy na siłowni. Potrzebny mi mocny sparingpartner, a w kraju takiego nie mam.
- Pewnie przydałaby się panu też duchowa pocieszycielka...
- Ha, ha, może by się przydała (śmiech). Jeśli kogoś poznam, to fajnie. A jeśli nie... to trudno. Co ma być, to będzie. Co mnie nie zabiło, to mnie wzmocni.