- Miałem bardzo mocny ból gardła, katar był katastrofalny. Dobrze, że obeszło się bez gorączki, jeszcze kaszlę - nie ukrywa Tomasz Sikora (35 l.).
Najlepszy polski biatlonista nie załamuje się jednak, nie narzeka. Jutro wyrusza na kolejne zawody Pucharu Świata, do Vancouver, gdzie bronić będzie koszulki lidera.
- Z powodu choroby nie trenowałem. Szkoda, zwłaszcza że musiałem zrezygnować ze sprawdzianów, strzelania po przebiegnięciu dystansu na maksymalnej prędkości. Mimo to nie rezygnuję ze zdobycia Pucharu Świata - zapewnia.
Sikora twierdzi, że to nie brak strzeleckiej formy był przyczyną jego niepowodzeń w Korei, na mistrzostwach świata.- Nigdy nie byłem dobrym strzelcem, gdy wieje mocny wiatr. A tam tak się ułożyło, że wiatr nie wiał tylko w trakcie biegów sztafetowych. I wtedy moje strzelanie było dobre. Gdyby nie wiało chociaż w jednym biegu indywidualnym, prawdopodobnie miałbym medal. Najgorzej czułem się po biegu na 20 kilometrów. Wtedy bowiem zdałem sobie sprawę z tego, że zaprzepaściłem ogromną szansę. Ale dotarło też do mnie, że w sporcie nie zawsze się wygrywa, nawet jak człowiek jest w najwyższej formie - tłumaczy.
Tomek zapewnia, że długo nie roztrząsał niepowodzeń na MŚ.
- W domu rozmawialiśmy na ten temat przez dwa pierwsze dni. Może ten brak medalu bardziej mnie zmotywuje w przyszłym roku.
Na razie przed Sikorą obrona pozycji lidera w Pucharze Świata. - To mój cel - podkreśla jeszcze raz. - Postaram się go zrealizować, chociaż mam świadomość, że nie będzie łatwo. Atakować będą zwłaszcza Norwegowie. Walczę już jednak z nimi tyle lat i wiem, że to są tylko ludzie i też popełniają błędy. Można ich pokonać.