Było to ok 13. kilometra, gdy wytworzyła się trzyosobowa czołówka norweska, a goniąca ją Justyna traciła dystans i została wchłonięta przez „peleton”. Po zejściu z trasy Polka lekko kulała na kontuzjowaną już wcześniej lewą nogę, pomagała sobie w chodzeniu kijkiem. Okazało się, że poczuła ponownie ból w okolicy złamanej kości śródstopia.
- Zaraz po starcie zahaczyłam się z kimś nogą – opowiadała Kowalczyk. - Było duże zamieszanie, no i niestety coś chyba bardziej mi się tam popsuło. Później starałam się walczyć, próbowałam biec normalnie. Szło nieźle tam, gdzie było miękko i pod górę, ale tam gdzie było twardo i dużo zakrętów, po prostu nie dało rady. Nie ma co iść ponad stan, i tak już zdecydowanie tak szłam ostatnio. Nie było sensu. Trochę mnie boli teraz, ale chyba nie w tym miejscu, w którym jest blokada. Czasem tak bywa, raz do przodu, raz do tyłu. Bardzo się cieszę z tego co zrobiłam na tych igrzyskach – podkreśliła Kowalczyk, która zdementowała jednocześnie doniesienia jakoby jej trener Aleksander Wierietielny chciał zdecydowanie pójść po sezonie na emeryturę, jak podało wczoraj Polskie Radio.
Okazało się, że na antenie wyemitowano rozmowę sprzed wielu miesięcy. Wierietielny, który wczoraj dopiero przerwał ostatnią ciszę medialną, na nasze pytanie o sprawę odpowiedział: „Nikomu nie udzielałem w Soczi wywiadu”.
- Nie chcę podważać czyichś kompetencji, ale radiowa wypowiedź jest z września, a od tamtej pory wiele się zmieniło. Mój trener bardzo chce dalej pracować, podobnie jak moja drużyna. Tak naprawdę jedynym znakiem zapytania jestem ja. Niebawem podejmę decyzje co dalej z moją karierą. Albo ją zakończę, albo zrobię sobie przerwę, albo będę się przygotowywać do kolejnych imprez – wyjaśniła Kowalczyk.
MŻ, Soczi