"Super Express": - Twoi koledzy szermierze twierdzą, że jeżeli nic nie wytrąci cię z równowagi, żadna rywalka cię nie zatrzyma.
Sylwia Gruchała: - Jest mi bardzo miło, że ktoś, kto się zna na szermierce, mówi o mnie takie rzeczy. Tak naprawdę moim największym przeciwnikiem jestem... ja sama. Jeśli wygram ze sobą, ze swoimi emocjami, to powinno być dobrze.
- Jak jest z tą twoją formą? Dwa miesiące temu był triumf w Pucharze Świata, a potem fatalny występ na mistrzostwach Europy.
- Mistrzostwa Europy rzeczywiście mi nie wyszły. To był ważny start, ale z powodu przemęczenia podróżami zawaliłam go. Ważne, że zdążyłam odpocząć i czuję się dużo lepiej. Znowu jestem głodna walki.
- Rozstawiona jesteś z numerem 8. Ta pozycja odzwierciedla twoje szanse na medal?
- Igrzyska rządzą się swoimi prawami. Dochodzi stres i ważne jest doświadczenie, którego mi nie brakuje. Wolałabym być wyżej rozstawiona, bo pozwoliłoby mi to walczyć z najlepszymi zawodniczkami już w późniejszej fazie turnieju. A tak to wiadomo, że w ćwierćfinale przyjdzie mi się zmierzyć albo z Włoszką Valentiną Vezzali, która moim zdaniem jest ciągle najlepsza na świecie, albo z Koreanką Hyun Hee Nam (po losowaniu okazało się, że to rozstawiona z numerem 1 Koreanka może stanąć na drodze Gruchały w 1/4 finału, red.).
- Jak ci się walczy z liderką rankingu, właśnie Koreanką Nam?
- Kiedyś z nią regularnie przegrywałam, ale ostatnio jest dużo lepiej. W tym roku wygrałam z nią w finale Pucharu Świata, a w zeszłym roku było tak samo.
- Nie ukrywasz, że to pewnie twoje ostatnie igrzyska w karierze...
- Dla mnie to jest coś niesamowitego, że po raz czwarty będę walczyć dla naszego kraju o olimpijskie medale. Jestem wielką szczęściarą. Sam fakt, że udało mi się dotrwać do igrzysk w Londynie, jest dla mnie czymś wspaniałym, bo jeszcze parę lat temu miałam momenty załamania. Ale udało mi się podnieść. Postawiłam wszystko na jedną kartę, przenosząc się do Warszawy, i to była dobra decyzja. W Warszawie z nowym szkoleniowcem Piotrem Majewskim pracowało mi się świetnie, wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Mam poczucie, że nie mam sobie nic do zarzucenia.
- Kiedy przenosiłaś się z Gdańska do Warszawy, trener reprezentacji Longin Szmit zarzucał ci, że uciekasz przed ciężkim reżimem treningowym. Jak wyglądają teraz wasze relacje?
- Są dobre. Mądrze ze sobą współpracujemy i jestem mu wdzięczna, że udało się znaleźć wspólny język.