"Super Express": - Stał się pan w Polsce bardzo popularny....
Michał Kwiatkowski: - Ale ja nie czuję się gwiazdą. Docierają do mnie z kraju oznaki sympatii, ale twardo siedzę na rowerze. Cieszę się, że dzięki Rafałowi Majce, Przemkowi Niemcowi i mnie kolarstwo powoli się w Polsce odradza.
- Miał pan jechać w Tour de France po naukę, a zabrakło sekundy i byłby pan liderem...
- Nawet nie przypuszczałem, że będzie tak dobrze. Ten wyścig to magia. Piękna tradycja, wielkie nazwiska w peletonie, tłumy ludzi na trasie. Prawdziwe kolarskie święto.
- Z debiutanta stał się pan jednym z ważniejszych kolarzy w drużynie Omegi Pharmy.
- Liderem jest nadal Mark Cavendish i naszym zadaniem jest przede wszystkim pracować dla niego. Oczywiście jeśli nadarzy się okazja do szarpnięcia, powalczenia czy skutecznego finiszu, mam taką możliwość.
- Przed wjazdem w Pireneje nie brakowało głosów, że jak zaczną się góry, to skończy się Michał Kwiatkowski. A tymczasem zajął pan czwarte miejsce na dziewiątym, górskim etapie.
- Procentują miesiące treningu pod kątem Wielkiej Pętli. Już stając na starcie, nie bałem się gór, bo we wcześniejszych wyścigach, choćby Tirreno - Adriatico pokazałem, że na wysokościach też daję sobie radę.
- Powalczy pan o odzyskanie białej koszulki dla najlepszego młodzieżowca?
- Sprawa nie jest jeszcze zamknięta, choć Kolumbijczyk Nairo Quintana jest bardzo mocny i będzie niezwykle trudno go pokonać. Ale mam nadzieję, że po czasówce będę miał okazję włożyć biały trykot.
- Przed debiutem w TdF zapewne wypytywał pan kolegów o to, jak ten najbardziej renomowany wyścig świata wygląda od środka. Przed czym najczęściej pana ostrzegali?
- Przed dziennikarzami. Po długich etapach, przelotach, zmianach miejsc pobytu jest bardzo niewiele czasu na regenerację sił. Gdy do tego dojdą jeszcze wywiady, to nie ma kiedy odpocząć.