Vancouver, Justyna Kowalczyk: Jeszcze zdobędę złoto!

2010-02-19 4:00

Cóż to była za walka! Justyna Kowalczyk (27 l.) jeszcze kilkaset metrów przed metą finałowego biegu sprinterskiego była złotą medalistką olimpijską. Niestety, na ostatnim wirażu przed wjazdem na stadion popełniła mały błąd i wyprzedziła ją Norweżka Marit Bjoergen (30 l.).

Justyna i tak cieszyła się z medalu w konkurencji, która nigdy nie była jej specjalnością. Aż strach pomyśleć, co może osiągnąć w Whistler - w biegu łączonym na 2x7,5 km (jest na tym dystansie mistrzynią świata) i na 30 km ulubionym stylem klasycznym.

- Kilkadziesiąt minut po biegu była pani jeszcze spięta, jakby nie dowierzała temu, co się stało. Po odebraniu medalu przyszło rozluźnienie?

- Rzeczywiście, potrzebowałam chwili oddechu, wcześniej po drodze była jeszcze kontrola antydopingowa, przejazd do wioski, posiłek. Teraz jest czas, żeby się nacieszyć medalem, radość jest niesamowita.

Patrz też: Małysz czeka na tłustą kaczkę i złoto

- To początek świetnej serii w Vancouver? Przed panią ulubione dystanse.

- Nie wiem, czy to jakiś początek. W tej chwili mam na szyi medal i to się liczy najbardziej. Cieszę się z tego, że Marit Bjoergen wygrała. No bo jeśli ona w końcu zdobyła złoto, to znaczy, że ja też kiedyś zwyciężę. Cieszę się też, że moi przyjaciele Rosjanie wzięli dwa pierwsze miejsca w męskim sprincie. No i cieszę się, że tylko mnie z Polaków udało się przywieźć medal z dwóch kolejnych igrzysk zimowych.

- Chyba teraz zejdzie z pani presja, bo nie wyjedzie pani z Vancouver z pustymi rękami.

- Na pewno tak będzie. W ubiegłym roku w Whistler trener podszedł do mnie i powiedział: Justysiu, musimy się przygotować na sprint olimpijski, to będzie nasza szansa. Kosztowało nas to wiele pracy, mnie i trenera. Jego - żeby mi wytłumaczyć te wszystkie siłowe, techniczne i taktyczne ćwiczenia. Mnie - żeby przestawić sobie w głowie, że czasem nie warto biegać trzy godziny, wystarczy godzina, ale inaczej.

- Jak porównuje pani odczucia po ceremonii medalowej w Turynie cztery lata temu i teraz?

- Tam byłam młodziutką dziewczynką, która ni stąd, ni zowąd wyskoczyła i zdobyła medal. Teraz jestem liderką Pucharu Świata, mistrzynią świata. Ale to srebro to największy sukces w karierze.

- Jak przeżywa te chwile pani trener Aleksander Wierietielny, którego nie ma na dekoracji?

- Na pewno jest bardzo wzruszony. Poza tym znacie go, on woli pracę od medialnego rozgłosu. Najważniejsze, że jest medal olimpijski, na razie srebrny. Chciałoby się złoto, ojejku, pewnie, że tak, samemu proszę spróbować. Trener wytknął mi już różne błędy. Ja natychmiast trenerowi powiedziałam, co zrobiłam źle. Na przykład potrafię zjeżdżać z góry, ale nie tak dobrze, jak Marit.


- A medal kanadyjski ładniejszy od tego z Turynu?

- A tam, jeden pierun. Przecież nie chodzi o wygląd krążka. To się nie liczy, liczy się, że nie zmarnowałam czterech lat, stałam się najlepszą zawodniczką na świecie, wygrałam Tour de Ski, mam medale mistrzostw świata, teraz srebro olimpijskie. Mam nadzieję, że wygram Puchar Świata.

- Srebro osłodzi pani start na znienawidzonych trasach w Whistler?

- Będę ciągle powtarzać, że to nie są trasy olimpijskie, a Petra, która wpadła w niezabezpieczoną dziurę i mocno się potłukła, na pewno przyzna mi rację.

Patrz też: Nowakowska jeden strzał od podium

- Będzie lampka wina w wiosce?

- Na razie wypiłam ją z Rosjanami, a w wiosce nie było na nic więcej czasu.

- Udowodniła pani coś sobie tym wynikiem w sprincie?

- To, że jestem przez całe życie szybka wiem i ja, i mój trener. Udowodniłam sobie, że w ciągu roku z królowej maratonów stałam się wicekrólową sprintu. A to nie jest takie łatwe, jak się może niektórym wydawać.

- Nie bała się pani startować po przykrej wywrotce Majdić?

- Ja już dzień wcześniej mówiłam delegatowi technicznemu, że na trasie niektóre miejsca są bardzo groźne. Moja taktyka była prosta: Justynko, zrób co chcesz, ale masz być pierwsza na zjeździe. W trakcie sprintów najwięcej zależało od pierwszych 200 metrów, a to jest raczej moja słaba strona. Dzisiaj jednak wypadło pięknie, za każdym razem wychodziłam pierwsza.

- Bez trenera nie byłoby tych sukcesów?

- Mój trener jest cudotwórcą. Bez niego, bez ekipy, fizjoterapeuty, serwismenów, którzy spisali się świetnie nie byłoby tego medalu. Oprócz tego, że doskonale przygotowują sprzęt, to mają jeszcze świetne podejście do kobiety, która bywa rozdrażniona. Dziękuję im wszystkim bardzo pięknie.

- A co panią drażni?

- Najbardziej to ta wielka presja, która mi spadła na głowę. Nie jest łatwe, bo czołówka jest niezwykle wyrównana. Możesz być druga albo piętnasta, to loteria.

Najnowsze