- Zaczęło się od tego, że wpisywałem sobie do komputera spożywane kalorie, białko, miałem specjalny program komputerowy. Robiłem to najpierw sam dla siebie. Z czasem zacząłem konsultować się z fachowcami - wyjawia Orzeł z Wisły.
- Nigdy nie przypuszczałem, że tak dużą wagę w diecie mają mikroelementy - kontynuuje. - To są rzeczy, których do pewnego momentu nie kontrolowałem. Zajmowałem się białkiem, tłuszczami, węglowodanami i kaloriami. Zawsze jadłem dużo drobiu, ale ostatnio dowiedziałem się, że potrzebuję więcej wołowiny i ryb. I powoli zmieniłem przyzwyczajenia.
Przeczytaj koniecznie: Mama Małysza: Trzymam kciuki za Adasia
- Dziennie mogę sobie pozwolić na 1500 kalorii - stwierdza Małysz. - Jak będzie więcej, to przytyję. Oczywiście na święta mogę sobie poszaleć. A po igrzyskach wreszcie dorwę się do ulubionego dania: tłustej kaczki w jabłkach z czerwoną kapustą.
Przed konkursami często konsultuje się z dietetykiem. - On mi pewne rzeczy sugeruje, ale nic nie narzuca. Ja sobie coś jem, potem wysyłam mu notatki, a z powrotem dostaję sugestie. Na przykład: panie Adamie, proszę spożywać więcej warzyw, bo za mało było potasu, wapnia czy czegoś innego. Mogę dzięki temu sam sterować dietą, żeby jeść to co zdrowe, a nie to, co złe - opowiada.
A jak się żywi w czasie igrzysk?
- Lubię rozmaite kuchnie, ale od dobrych kilku lat przepadam na przykład za sushi, krewetkami i specjałami azjatyckimi - wylicza Adam. - W wiosce olimpijskiej jedzenie jest bardzo dobre, chociaż już mi się niektóre potrawy opatrzyły. Ta chińszczyzna jest ciekawa, bo wybiera się pełno składników, oni to tam mieszają, przypiekają, coś z tego potem wychodzi, ale tak do końca, to nawet nie wiem, co wtedy jem - śmieje się Małysz. - No i warunki do spożywania posiłków są kiepskawe. Z góry leci zimny nadmuch powietrza. Jak się weźmie coś ciepłego, to po dwóch minutach robi się zimne. Trzeba szybko wsuwać.
Patrz też: Kowalczyk: Jeszcze zdobędę złoto
Podczas igrzysk stara się prowadzić zdrowy tryb życia. Śpi regularnie po siedem godzin.
- Każdy mój dzień na igrzyskach wygląda podobnie. Od przyjazdu do Whistler ani razu nie wstałem po szóstej rano, ale to mi nie przeszkadza, bo ze mnie ranny ptaszek - opowiada Małysz. - Jak jestem na zawodach w Europie, a nawet w domu, wstaję koło siódmej, najpóźniej w pół do ósmej rano. Nawet jak jestem wykończony i mówię sobie: "no to dzisiaj się wyśpię", kończy się tak samo. Siódma rano na nogach i dziękuję, koniec snu. W wiosce staram się zasypiać nie później niż o jedenastej.