Kto nie wierzy, niech spojrzy na przygotowany przez panią rzecznik wykres. Zaczynamy od września ubiegłego roku i mistrzostw Europy w Moskwie. Straszny dół. Wicemistrzowie świata obrywają nie tylko od Rosjan, ale też od takich siatkarskich "potęg", jak Belgia i Finlandia.
Kolejny turniej - rozegrane na Węgrzech prekwalifikacje olimpijskie - to zastrzyk optymizmu. Biało-czerwoni radzą sobie z Węgrami, a Belgom i Finom rewanżują się za porażki w ME.
W styczniu polscy siatkarze znów są w dołku. W kwalifikacjach olimpijskich w Izmirze nie dajemy rady Włochom, Hiszpanom i Holendrom.
Mija kilka miesięcy i Polacy podnoszą głowy. W Olsztynie, w eliminacjach do ME podopieczni Lozano bez problemów ogrywają Estonię, Czarnogórę i Węgry.
Ledwie tydzień później ponownie jesteśmy na dnie. W Tallinie wicemistrzowie świata kompromitują się w meczach z Estonią i Czarnogórą.
W godzinie najważniejszej próby wracamy na szczyt. W Espinho biało-czerwoni nie mają litości dla Portoryko, Indonezji i Portugalii. Kwalifikacja olimpijska wywalczona, jedziemy do Pekinu!
Na dwa tygodnie przed igrzyskami z polskich kibiców ulatuje cały optymizm. W Final Six Ligi Światowej w Rio de Janeiro przegrywamy z USA i Serbią.
Bez dwóch zdań jesteśmy w dołku, ale to... dobrze! Z opracowanej przez Katarzynę Kochaniak teorii sinusoidy jasno bowiem wynika, że w Pekinie będzie sukces. - Zanosi się na gwałtowny skok formy siatkarzy. Przepowiadam medal! - mówi sympatyczna pani rzecznik. Trzymamy za słowo.