Jak znosisz obecny klimat w Polsce i te niższe temperatury?
- Jestem do nich przyzwyczajona!
Pytam, bo jak się patrzy na twoje podróże, to wybierasz raczej ciepłe miejsca.
- Ja nie wybieram, jeździmy na zawody w różne miejsca. Ale na pewno wolę ciepłe miejsca niż zimne. Ostatnio byłam w Arabii Saudyjskiej, tam mieliśmy 30 stopni. Jak tutaj wróciłem to śnieg i różnica temperatur okazały się odczuwalne. Wolę trenować jak jest ciepło, ale aż tak mi to nie przeszkadza, bo trenujemy w sali.
Ale nawet tak pod kątem prywatnym – publikujesz dużo zdjęć z podróży więc chyba masz zajawkę, żeby poznawać nowe miejsca.
- Zdecydowanie, moim celem jest odwiedzenie jak największej liczby krajów. Podróże to coś, co też chciałabym robić. Oprócz taekwondo mam możliwość podróżowania, poznawania nowych państw i ludzi, wszystkich kultur. Łączenie sportu z podróżowaniem sprawia mi wielką przyjemność.
Myślę, że właśnie podróże są wielkim plusem sportu. Mam dużo znajomych z różnych zakątków świata i te przyjaźnie też fajnie zostają na przyszłość. Mogę dodatkowo szkolić swój język obcy. Dobrze mówię po angielsku, a od półtora roku uczę się także hiszpańskiego. Chciałam wybrać język, którym będę mogła się dogadać w różnych miejscach.
No i nie ukrywam – te języki, będąc w różnych miejscach świata, na pewno się przydają.
Da się wybrać najlepsze miejsce spośród tych, które zwiedziłaś?
- Ciężka sprawa! (śmiech) Ale… Australia, tak, to było moje marzenie, żeby tam polecieć. Byłam tam na obozie w Melbourne, żeby pomóc dziewczynom przed igrzyskami w Rio. Przez trzy tygodnie stanowiłam ich sparingpartnerkę. Bardzo dobrze wspominam ten wyjazd.
Oprócz Australii to na pewno Meksyk jest takim krajem, do którego mogłabym wracać co roku. Pogoda, krajobraz, otoczenie, przyjaźni ludzie, super treningi… Dobrze wspominam ten kraj.
Czyli można powiedzieć, że twoja przygoda z igrzyskami w sumie nie rozpoczęła się w Tokio, ale już w 2016 roku, skoro pomagałaś w przygotowaniach do Rio.
- Tak, bo odkąd weszłam w wiek seniora to wtedy zaczęłam tę swoją drogę do igrzysk. Mamy ranking olimpijski i światowy, odkąd w wieku 17 lat zaczęłam startować w wieku seniorskim to zaczęłam też zbierać punkty. Na igrzyska można dostać się przez ranking, kwalifikuje się pierwsza szóstka. Proces trwa latami. Trzeba dużo podróżować, startować gdzie się da, zyskiwać rozstawienie…
No właśnie, mówisz, że trzeba być w wielu miejscach. Jak to wygląda od strony finansowej, trzeba ponosić duże nakłady samemu?
- Jeśli jestem w kadrze narodowej to cały wyjazd mam sponsorowany przez związek. Jeśli natomiast chcę zyskiwać punkty w zawodach typu Puchary Świata, to podróżuję jako klub i wtedy to klub płaci. Czasami nie ma jednak aż takiego dofinansowania, więc sama coś muszę dołożyć.
Jestem w kadrze de facto od 2011 roku, więc startowałam już w wielu turniejach. Cieszę się, że mogę podróżować i startować w zawodach, jednocześnie nie martwiąc się o koszty. Aczkolwiek teraz jak byłam w Arabii Saudyjskiej to sama musiałam za to zapłacić – to była już końcówka roku, związek nie posiadał już takiego budżetu. Tak czasami się zdarza.
Czyli przekaz dla młodszych jasny – trzeba być dobrym w fachu, to i będą wyjazdy.
- Tak można powiedzieć!
Końcówka roku intensywna – byłaś w Paryżu, Bośni, Arabii.
- Po igrzyskach miałam dość długą przerwę. Regenerowałam się, to było bardzo potrzebne zwłaszcza pod kątem mentalnym. Przez ostatnie dwa lata ciągle byłam w treningu, na zawodach. Teraz natomiast miałam luźniejszy cały sierpień, przeznaczony na regenerację, żeby też odpocząć od taekwondo i znowu nabrać chęci do dalszej ciężkiej pracy. Nie da się być ciągle na najwyższych obrotach.
We wrześniu zaczęłam spokojne treningi wprowadzające, aż w końcówce roku mieliśmy te trzy turnieje pod rząd. Ranking nadal był liczony, inne dziewczyny startowały więc potrzebowałam punktów. Z Arabią Saudyjską chociażby wyszło to wszystko w ostatniej chwili.
To pewnie nawet jak chcesz dłużej odpocząć to masz takie podejście w głowie: „Kurczę, muszę coś zrobić, gdzieś pojechać, punkty!”.
- Dokładnie, to się co miesiąc aktualizuje. Następne oficjalne turnieje na całym świecie są dopiero w lutym, po ostatnich zawodach w styczniowym rankingu się podniosę. Uzyskałam punkty i nadal będę walczyła.
Strona mentalna przełożonych igrzysk. Tak mocno nastawiasz się na to, że w końcu zrealizujesz marzenia latem 2020, a tu się okazuje, że trzeba wszystko przełożyć co najmniej o rok.
- Tak, bardzo to na mnie wpłynęło. Nasze kwalifikacje miały się odbyć dwa miesiące przed igrzyskami, tak też było, ale rok później. Wszystko się poprzesuwało. Cały okres pandemii mieliśmy treningi w różnych formach. Najpierw pracowaliśmy tylko w domu, ja też miałam dobrą opcję, bo z jednego pomieszczenia po prostu zrobiłam sobie salkę treningową, zamówiłam maty i trenażery.
Później, w czerwcu, mogliśmy przyjechać do COS-u. I tak cały czas trenowaliśmy, termin ciągle był wątpliwy, no i w końcu w styczniu powiedzieli, że kwalifikacje jednak w maju (śmiech). To było bardzo męczące, tylko Europa i Azja nie zrobiły kwalifikacji w 2020 roku. Chciało się mieć to za sobą, ale też pojawiło się poczucie, że zyskaliśmy więcej czasu na przygotowanie.
QUIZ. Ile zapamiętałeś z Igrzysk Olimpijskich Tokio 2020? 12/15 dla fana to minimum
A jakbyś miała porównać swoją formę z połowy 2020 i połowy 2021 roku?
- Najpierw czułam się bardzo dobrze, mieliśmy obozy przygotowawcze, sparingi. Kwalifikacje przesuwano regularnie, potem na przełomie 2020 i 2021 roku podjęto decyzję, że ostatecznie odbędą się w maju. Cieszyłam się, że miałam dodatkowe miesiące na przygotowanie i już przed kwalifikacjami czułam się tak jak rok wcześniej. One odbyły się w Bułgarii, w Sofii. Tam też miały miejsce mistrzostwa Europy. Zajęłam w nich piąte miejsce, przegrałam medal trzema punktami. To mnie podłamało, ale wiedziałam, że docelowo moja forma ma przyjść na co innego.
Na samych igrzyskach najtrudniej pewnie było opanować myśl, że to igrzyska i presja z nimi związana.
- Tak, bo ja z tymi dziewczynami pojedynkowałam się już wcześniej w różnych zawodach. Inaczej jednak było walczyć pod inną egidą, a inaczej na igrzyskach. Jedna mata na podwyższeniu, wielka hala, światła, transmisja w telewizji. Nie chciałam tego brać do siebie, współpracuję regularnie z panią psycholog, ale to zupełnie co innego jak już się to czuje.
Z dziewczyną, z którą walczyłam na igrzyskach, mierzyłam się już także na innych zawodach. Raz ja wygrywałam, raz ona wygrywała. Analizowałyśmy się, wiadomo, patrzyłyśmy jak walczymy. Przez cały okres przygotowań byłam jednak nastawiona na walkę z Marokanką. Tuż przed igrzyskami okazało się jednak, że gospodarz jest rozstawiony z numerem cztery mimo niższego rankingu i to zmieniło całą drabinkę. Przez to walczyłam nie z Marokanką, a z Chinką.
Tyle nastawiania się na konkretną rywalkę, wizualizacji i wszystko na nic…
- Trochę tak, Marokanka jest niższa, inaczej walczy, Chinka natomiast to jej zupełna odwrotność. Wydaje mi się, że to jednak było także niedopatrzenie trenerów kadrowych, którzy nie doczytali o tych kwestiach rozstawień. Choć i te dokumenty wpadły w ostatniej chwili… Czasami tak jest założone, że organizator z czwórką, czasami tak nie ma. Ciężko powiedzieć.
A same igrzyska w Japonii pokryły się organizacyjnie z tym, jak je sobie wyobrażałaś, czy sporo było zaskoczeń?
- Mniej-więcej wiedziałam już wcześniej, jak to będzie wyglądało, choć nie tak to sobie wyobrażałam. Byłam świadoma codziennych testów, stresik przed kwarantanną w tymczasowych szpitalach na terenie wioski się pojawił. Nawet w mojej kategorii dziewczyna z Chile miała pozytywny wynik testu już na miejscu, w Japonii. To może zdołować.
A jak japońscy fryzjerzy? Nawet u nas w „Super Expressie” opowiadałaś, że korzystałaś z ich usług!
- Byłam tylko podciąć końcówki przed zawodami, to wszędzie robi się tak samo (śmiech). Ja po prostu mam dużo włosów, całe suszenie trwało bardzo długo, trzech fryzjerów naraz suszyło mi włosy. Chciałam się trochę zrelaksować, nie myśleć tylko o starcie.
Atmosfera w waszej kadrze chyba jest dobra. Widać to było jak twoja koleżanka, Aleksandra Kowalczuk, do końca walczyła o medal, a wy jej kibicowaliście.
- Ja z Olą znam się od 2012 roku, bardzo długo. Nie można mówić o żadnej rywalizacji, bo ona walczy w innej kategorii. Obie możemy na jednych zawodach zdobyć złoty medal. Tyle, ile możemy, to sobie pomagamy, ale nie da się we wszystkim z uwagi na różnicę wagową. Z Olą często mieszkamy razem w pokojach, znamy się bardzo dobrze, ona się cieszy z moich sukcesów, a ja – z jej.
Czuję jej wsparcie w trakcie zawodów, na rozgrzewkach, między walkami. Jak ona przegra to ja też czuję smutek. A zwłaszcza, że na igrzyskach byłyśmy z Polski tylko we dwie, więc tym bardziej trzeba było się wspierać. Był z nami też Karol Robak, sparingpartner, z nim również znam się od lat. Między nami wszystkimi nie ma relacji tylko sportowych, ale są ludzkie.
To z perspektywy czasu, patrząc, jak fajnie ci idzie w taekwondo, chyba nie żałujesz, że zostałaś pianistką?
- Nie! (śmiech) Choć nie wiem, jak wyglądałoby moje życie jako pianistki… Ale w żadnym stopniu nie żałuję, że wybrałam sport. Byłam w ognisku muzycznym, skończyłam tam szóstą klasę i po zakończeniu szkoły musiałam zadecydować, czy kształcę się dalej czy koniec z pianinem. W tym samym roku zdobyłam jednak złoto na mistrzostwach Europy kadetów. I to było takie, że może jednak sport…
Nie miałam okazji jeździć na konkursy pianistyczne. Można powiedzieć, że mama widziała mnie przy pianinie, a sport był dodatkiem, ale ostatecznie sama podjęłam decyzję. Rodzice chyba też zauważyli, że bardziej podoba mi się sport niż muzyka. Aczkolwiek miałam układ z mamą, że w każdej wolnej chwili mogę sobie przypomnieć pianino.
I tak zostało do dzisiaj?
- No… Nie! (śmiech) Niestety nie, bo moje pianino zostało pożyczone i nie dostałam go z powrotem. Ale kusi, kusi, przypominałam już mamie dwie razy o tym. A umiejętności pianistyczne przecież mogą wyparować. Grałam klasykę, a to trudne utwory, z czasem wszystko ucieka. Po skończeniu ogniska sama szukałam sobie w Internecie nut z filmów, dla samej siebie, żeby tylko pograć.
Muzyka i sport to też zupełnie co innego. Przy pianinie miałam być spokojna, opanowana, w sporcie pokazywałam zupełnie inną twarz. Teraz jak przez tydzień nie trenuję to już mnie mocno nosi. Na początku stycznia zaczynam kolejny obóz.
Mówiliśmy o tobie tak globalnie, a teraz chciałbym jeszcze zapytać lokalnie – jesteś jedyną reprezentantką Polski na igrzyskach olimpijskich pochodzącą z Jarocina.
- Brakuje mi, żeby posiedzieć w domu, bardzo mi brakuje! W Warszawie mieszkam już od liceum, czyli całkiem sporo, ale wcześniej wracałam częściej, teraz mam bardzo mało czasu. Przy każdej wolnej okazji wracam więc do domu, żeby pobyć z rodzicami chociaż dwa dni, w domu, w moim mieście. To też sprawia, że odpoczywam i odłączam się od dużego miasta. To moja oaza spokoju.
Czyli plan na najbliższą przyszłość jest taki, że dobry wynik na igrzyskach w Paryżu, a potem odegranie utworu na pianie u stóp wieży Eiffla?
- (śmiech) Jak będzie stało pianino pod wieżą Eiffla to tak! Mam cele, zawsze sobie wyznaczam wysokie i próbuję dążyć do ich realizacji. Czasami to wychodzi, czasami niekoniecznie jest tak, jakby się chciało. Ale ja zawsze daję z siebie sto procent i mam nadzieję, że po zakończeniu przygody z taekwondo będę mogła powiedzieć, że osiągnęłam to co chciałam.
Rozmawiał Marcin Długosz