"Super Express": - Liczy pani te porażki z Vezzali?
Sylwia Gruchała: - Wolę liczyć zwycięstwa. W zawodach Pucharu Świata pokonałam ją pięć razy. Porażek było więcej, a na wielkich imprezach Włoszka to moja prawdziwa zmora. Szkoda, że w Paryżu trafiłam na nią już w ćwierćfinale, bo jestem w znakomitej formie.
Patrz też: Horror i dramat Sylwii Gruchały
- Potwierdziła to pani w turnieju drużynowym.
- To srebro to był prawdziwy cud! Przez ostatnie lata ciągle przegrywałyśmy, więc spadłyśmy bardzo w rankingu i droga do finału MŚ była potwornie trudna (Polki pokonały silne Węgierki, Rosjanki i Koreanki, aby w finale przegrać z Włoszkami, red.). Ale wiara czyni cuda. Walczyłyśmy o ten medal jak matki o życie swoich dzieci.
- Zadedykowała pani to srebro byłemu trenerowi kadry Tadeuszowi Pagińskiemu. Po klęsce na IO w Pekinie rozstaliście się w przykrych okolicznościach. On zarzucał pani, że romans z włoskim szablistą Luigim Tarantino pochłaniał panią bardziej niż walka o medale. W rewanżu pojawiły się oskarżenia o problemy z alkoholem.
- Z moich ust padły tylko zarzuty, że trener Pagiński nie przygotował nas do igrzysk profesjonalnie. Resztę dopowiedziały media, zrobiła się afera i trener został niesprawiedliwie potraktowany. Pan Pagiński to mój wielki mistrz, to dzięki niemu odnosiłam sukcesy.
- Po udziale w "Tańcu z gwiazdami" 2 lata temu zamierzała pani wyprowadzić się do Włoch, do ukochanego. Z tych planów jednak nic nie wyszło. Dlaczego?
- Rzeczywiście, chciałam przenieść się do Neapolu, aby połączyć życie prywatne ze sportowym. To był związek na odległość, a takie na dłuższą metę są zawsze trudne.
Przeczytaj koniecznie: Gruchała wstydzi się Tańca z gwiazdami
- Czemu się nie udało? (polska florecistka i włoski szablista rozstali się po 3 latach związku, red.)
- Oj, niech mnie pan nie ciągnie za język, rozmawiajmy o sporcie. Proszę napisać, że z moim sercem jest wszystko w porządku i że oddałam je szermierce (śmiech).