To był moment. Arbiter Benjamin Casty wyrzucił jednego z zawodników z boiska. Ten wyraźnie czuł się skrzywdzony. Zły. Podszedł do sędziego. Chciał coś wyjaśnić. Ten nie chciał dyskutować. Cios. Sierpowy. Soczysty. Prosto w policzek Casty'ego. Ten padł nieprzytomny. Kolejny przeciwnik. Kolejne ciosy. Wreszcie obezwładnienie. Cięcie.
Scena jakby z filmów akcji. Doszło do niej w juniorskiej edycji Pucharu Francji, w półfinałowym spotkaniu Saint-Esteve - Toulouse. W szoku byli niemal wszyscy. Casty wylądował w szpitalu. Pęknięta kość policzkowa to niewiele. Lekarze oznajmili, że niewiele brakowało, a złamana zostałaby cała szczęka. Prezydent Saint Esteve, w zespole którym występował napastnik, nie potrafił znaleźć wytłumaczenia dla swojego rugbysty. Powiedział tylko, że nie chciał, by grał w półfinale. Już wcześniej bywał dyskwalifikowany. Teraz jednak grozi mu kara najwyższa.
Dożywotnia dyskwalifikacja. Na progu kariery. Przez jeden cios. Czy może być gorsza perspektywa dla młodocianego sportowca?