- Trzy razy w minionym tygodniu wychodziłam na wodę. Było pusto. Najpierw widziałam po kilka osób na całym Zalewie, głównie amatorów, a przed niedzielą byłam sama – opowiada „Super Expressowi” brązowa medalista olimpijska w windsurfingu 2012, mistrzyni świata i Europy. - Wyglądało to smutno, ale póki MKOl nie przekłada igrzysk, trenować muszę. Przecież dla windsurferki trening polega głównie na surfowaniu. Przynajmniej nie zapomnę, jak się pływa… Co innego mój czeski kolega, który przebywa w Kadyksie w Hiszpanii. Dostał mandat za surfowanie, bo tam wychodzić na wodę nie wolno.
Zofia uważa, że MKOl odwlekając decyzję nie liczy się z tym, że sportowcy nie mogą trenować normalnie. Ona jednak mając nienajgorsze możliwości podtrzymywania formy robi co może.
- Gdy jest ciepło, wychodzę na wodę. W pobliskim lesie wykonuję sprinty, jeżdżę na rowerze i ciągnę za sobą przypiętą na linie oponę. A w ogrodzie na przykład wykonuję przysiady z workiem piasku na plecach i rozciągam gumy oporowe.
Najlepsza polska żeglarka mieszka z rodziną w domku wolnostojącym w podwarszawskiej Zielonce. Tutaj łatwiej uchronić się od zarażenia wirusem.
- Rodzina wychodzi co najwyżej do ogrodu. Nie przebywamy z innymi osobami. Jedno z nas jeździ do sklepu. Moje dzieci, Mariano i Marysia rozwiązują w domu zadania szkolne, które dostają przez internet. W Zielonce jest już pierwszy przypadek koronawirusa… W tych czasach trzeba często myć ręce, dezynfekować się, nie ściskać się za wiele i nie całować.
Ona sama stosuje środki bezpieczeństwa od dawna.
- Kiedy sześć tygodni temu leciałam do Australii na mistrzostwa świata, w Polsce było jeszcze spokojnie. Miałam przy sobie sobie żel antybakteryjny, rękawiczki na dłoniach i maseczkę na twarzy. Ochrona lotniska w Warszawie śmiała się ze mnie, a rękawiczki kazali mi zdjąć. A gdy wracałam trzy tygodnie później, maseczki miał już personel lotniska.