"Super Express": - Gdańsk nie będzie się panu kojarzył tylko z niepowodzeniem w mistrzostwach Europy...
Andrea Anastasi: - Rzeczywiście tak się złożyło, że znowu jestem w Gdańsku, znowu w Ergo Arenie. Tym razem chodzi o podjęcie nowego wyzwania. To, co było wtedy, to zupełnie inna historia.
- Podobno wolał pan objąć drużynę klubową, a nie kolejny zespół narodowy?
- Były pewne propozycje, ale nie chciałem pracować z reprezentacją, która grałaby w Polsce podczas tegorocznych mistrzostw świata. Kompletnie nie pasowało mi, by wychodzić przed oblicze polskich kibiców w takiej roli.
Andrea Anastasi znów będzie pracował w Polsce [WIDEO]
- Wielu powie, że objęcie klubu, który nie wszedł nawet do play-off, to degradacja dla trenera pańskiego kalibru.
- Kiedy decyduję się rozpocząć gdzieś pracę, nie patrzę na poziom, na szanse, czy to lepszy, czy gorszy team niż poprzedni. Biorę się do roboty i zasuwam. Nie wiem, czy wszyscy pamiętają, ale kiedy obejmowałem polską kadrę, nie miałem do dyspozycji wszystkich najlepszych graczy. Wielu nie chciało wtedy grać. Gdy zaczynałem z Hiszpanami, też nie byli na topie, a zostali mistrzami Europy.
- Ma pan być cudotwórcą w Gdańsku?
- Ten klub nie miał ostatnio wyników i nie ma najwyższego budżetu w Polsce, wiedziałem to od razu. Jest tu kilkuletni plan wychodzenia z dołka. Po roku stwierdzimy, czy jest nam ze sobą po drodze, czy nie. Mam swoje wizje i wierzę, że klub za nimi pójdzie. Jeśli to wypali, przedłużę kontrakt. Nie wiem, czy się uda, ale w tym momencie najbardziej interesuje mnie budowanie czegoś od nowa.
- Jako selekcjoner bywał pan w Polsce, a teraz prawie nie będzie pan wyjeżdżał. To duża zmiana?
- Duża, ale jestem na nią gotowy. Rodzina może przyjechać w każdej chwili, dostałem świetny apartament w Sopocie 10 minut od hali i morza. Siatkówka to moja pasja, która pociąga za sobą czasami rozmaite utrudnienia życiowe. Nie przejmuję się nimi.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail