Szefowie Resovii postawili na Kowala po trzyletnich trenerskich rządach Ljubo Travicy (dwa medale, ale bez tytułu mistrzowskiego). I to właśnie następca Chorwata pokazał, jak zdobyć złoto, będąc skazywanym na pożarcie.
- Gracze, na których postawiliśmy, zagrali najlepiej w najważniejszych meczach. Udało się stworzyć kolektyw, jakiego od wielu lat w tej drużynie nie było - tłumaczy Kowal "Super Expressowi" tajemnicę sukcesu rzeszowian.
W czasie sezonu tak różowo nie było. Kowalowi zarzucano, że jest zbyt mało doświadczony, że nie dogada się z gwiazdami Resovii i nie będzie dla nich autorytetem, że więcej od niego do powiedzenia w zespole ma libero Krzysztof Ignaczak, że do składu kompletnie nie pasuje rozgrywający numer 1, Lukas Tichacek. Posada trenera wielokrotnie wisiała na włosku, a kibice dolewali oliwy do ognia w Internecie.
- Ja tego nie czytam, ale rodzina tak i wiem, że to potrafi potem tkwić w głowie. Najtrudniej prowadzić zespół w miejscu zamieszkania - opowiada Kowal. - Od razu mówię, że nie chciałem nikomu nic udowadniać tym finałem. Przecież w przyszłym sezonie, gdy przegramy dwa, trzy mecze, będzie to samo. Ja się z tego chcę wyłączyć, uodporniłem się. Ale taka jest praca trenera, dzisiaj nim jesteś, jutro już nie.