„Super Express”: – Kadra Grbicia męczyła się w sparingu z Ukrainą. To zaskoczenie, czy na tym etapie przygotowań normalna rzecz?
Krzysztof Ignaczak: – Zaskoczenie in minus, bo różnica poziomów tych zespołów jest kolosalna i spodziewałem się, że będzie łatwiejsza wygrana. Na ten moment nie napawa to optymizmem, ale rozumiem, że trwa okres przygotowawczy, była ciężka praca w siłowni i zawodników czeka w najbliższym czasie schodzenie z obciążeń. Inna kwestia to fakt, że trener każdemu dał pograć i każdego chciał sprawdzić. Motywacja w grach kontrolnych też jest zupełnie inna.
– Ciężkie nogi siatkarzy i wyraźne fizyczne problemy dwa tygodnie przed imprezą główną to rzecz naturalna? Jak to wygląda z perspektywy byłego gracza kadry?
– Zdarza się tak. Musimy się zdać na ludzi, którzy odpowiadają za fizyczne przygotowanie reprezentacji. Na pewno wiedzą co robią i mam nadzieję, że świeżość przyjdzie we właściwym momencie. To jest zresztą problem całego zawodowego sportu, w którym momencie odpuścić z „przykręcaniem śrubki”, by sportowcy trafili w top dyspozycji. Bo powiedzmy też sobie jasno jedno: w czternastoosobowej drużynie nie każdy będzie w optymalnej formie, tak prosto się nie da tego ustawić. Fajnie jak większość z nią trafi, a inni znajdą się na fali wznoszącej. To, co teraz robią, ma wystarczyć na dwa tygodnie grania w mistrzostwach świata. Chociaż formuła turnieju pozwala na dłuższy odpoczynek.
– Cztery czy pięć dni przerwy w graniu w trakcie MŚ to dobrze czy tak sobie?
– Ja uważam, że tak sobie. W turnieju fajnie byłoby zachować rytm grania, załóżmy co dwa dni, tak jak w pierwszej rundzie. Tymczasem w terminarzu mistrzostw są potencjalne dwie czterodniowe przerwy między kolejnymi fazami. Kij zawsze ma dwa końce, jeden woli odpocząć, inny chciałby grać częściej. Tak czy inaczej, sądzę, że prawdziwą odpowiedź na pytanie jak jesteśmy przygotowani, dostaniemy w meczu grupowym z Amerykanami, z którymi w tym sezonie potrafiliśmy i wygrać, i dotkliwie przegrać.
– W finałowym turnieju Ligi Narodów można było odnieść wrażenie, że USA i Francja grały na poziomie o półkę wyższym niż reszta. To się jakoś przełoży na mundial?
– Mam nadzieję, że po Lidze Narodów nasi trenerzy usiedli i przeanalizowali te elementy, które powinny być dla nas kluczowe i pozwolą na zbliżenie się lub przeskoczenie poziomu rywali. Nie mamy wielkich problemów w ataku i zagrywce, ale gra formacji blok-obrona pozostawiała spory niedosyt. Może nie jest tak, że nasz poziom pod tym względem jest zły, ale polski zespół stać na dużo więcej, a w Lidze Narodów inne ekipy wypadały lepiej w tym elemencie. W dzisiejszej siatkówce różnicę robi kontratak po dobrej obronie, już nie tylko serwis czy blok. Myślę, że nasi siatkarze i trener Grbić doskonale wiedzą, że tu do perfekcji jeszcze daleko. W sparingu z Ukrainą też zdarzały się gorsze momenty pod tym względem, ale kiedy jesteś w ciężkim treningu, to zawsze ci brakuje dynamiki i do ważnych piłek możesz się spóźniać o ten ułamek sekundy. Ja bym nie robił wielkiego problemu, bo mecz odbył się w trudnym momencie dla naszej drużyny, po ciężkim tygodniu pracy.
– Od czwartku do soboty w Krakowie formę Polaków sprawdzą mocni przeciwnicy: Iran, Serbia i Argentyna. Chcemy zobaczyć zdecydowanie inną grę?
– Tak, chcę widzieć ten progres. Musi być widać znaczną różnicę w formie fizycznej. Ma być lepiej, dokładniej, z mniejszą liczbą błędów własnych. Jak nie ma zmęczenia, koncentracja idzie ci do góry. Nasza gra powinna być o wiele bardziej efektywna.
– Gdybyśmy w Memoriale Wagnera widzieli nadal sporo niedociągnięć w grze, należałoby się zacząć poważnie martwić?
– Może nie poważnie, ale zacząłbym się już zastanawiać nad pewnymi elementami, bo przecież niespełna tydzień po Memoriale gramy pierwszy mecz mistrzostw świata. Nie wiem czy pięć sparingów przed mundialem to nie za mało.
– Grbić uznał, że Wilfredo Leon nie pomoże mu w MŚ. To dobra decyzja?
– Ciężko jest znaleźć złoty środek. Leon powinien dostać szansę dojścia do możliwie najlepszej dyspozycji, według mnie można było czekać do ostatniej chwili z ogłoszeniem czternastki. To się należy najlepszym graczom. Na poziomie reprezentacyjnym bez grania przez całe lato oczywiście trudno oczekiwać, by zawodnik mógł wrócić w idealnej formie, ale w przypadku Wilfredo dochodzi kwestia wrodzonego talentu, on mógłby na nim bazować. Grbić mógłby powołać Leona za czwartego środkowego Mateusza Porębę, ale może obawiał się, że w przypadku wypadnięcia gracza na tej pozycji miałby kłopot na treningach. To można było rozwiązać w inny sposób, trzymając Mateusza w odwodzie przy drużynie. Leon jasno dał do zrozumienia, że walczy i że robi postępy, publikując rozmaite filmy w internecie. Nie mnie oceniać to zachowanie. Generalnie jednak uważam, że obecność Leona nie zaszkodziłaby. Turniej jest długi, byłaby jeszcze szansa na ewentualne dojście do siebie. Grbić już w Perugii miał do czynienia z sytuacją, w której Wilfredo grał z kontuzją. I wiedział, że wówczas on przestaje być graczem, którego określamy mianem money time player. Może to był element, który zadecydował o niepowołaniu. Leon równa się fizyczność. Jeśli ona u niego nie jest stuprocentowa, trudno się spodziewać, by zrobił różnicę. Z tego punktu widzenia rozumiem argumentację Grbicia.
– Odchodząc od tematu reprezentacji, słyszałem, że Krzysztof Ignaczak został trenerem?
– Bardziej promotorem, udzielam się w programie „Szyjemy sport na miarę z Eneą”, mającym zachęcić dzieci do uprawiania sportu na każdym poziomie, do ruszenia się sprzed telewizorów, telefonów i komputerów. Chcemy wpływać na ich stronę fizyczną, ale i mentalną. Pokazujemy, że sport to fantastyczna odskocznia. Mieliśmy dziesięć campów, radość dzieciaków była nieopisana.