– Gdy polscy siatkarze kończą ligę, to zaczynają kadrę. Gdy kończą kadrę, to zaczynają ligę. Jako lekarz sportowy nie patrzy pan na to z przerażeniem?
– Podstawowym czynnikiem ryzyka medycznego jest zbyt częste granie, szczególnie wśród młodszych roczników. Jestem przeciwnikiem tego, by utalentowany junior czy kadet występował w kilku kategoriach wiekowych jednocześnie. Niestety, takie praktyki się zdarzają. Z drugiej strony, współczesne metody treningu i odnowy biologicznej, dobre przygotowanie kondycyjne, motoryczne i ruchowe, dbałość o dietę, o kontrolę wagi, pozwalają na regularne granie.
– Ale reprezentanci mają tego grania zdecydowanie za dużo.
– FIVB wyznaczyło kalendarz, który od dawna jest oprotestowywany, u nas głośno o tym mówi Michał Kubiak. Jest też inna strona zagadnienia. W siatkówce zawodnicy nie odnoszą często urazów typu złamania kończyn czy rozerwanie mięśnia. One są rzadkie, dlatego funkcjonuje fałszywe przekonanie, że siatkówka jest sportem bezpiecznym i przyjaznym. Prawda jest zaś taka, że to sport niezwykle wymagający, w którym dominują kontuzje przewlekłe, choroby kręgosłupa, uszkodzenia chrząstki w stawach kolanowych, niestabilności stawu skokowego. Obciążenia są coraz większe, bo siatkarze grają coraz dłużej. Stąd mamy problem przewlekłych zespołów bólowych. To się odkłada latami i gdzieś w końcu musi wyjść. Pozornie nagłe kontuzje nie są nagłe, przykładem jest Bartek Kurek. To jest specyfika tego sportu. Do tego w siatkówce zawodnik kontuzjowany najczęściej... może grać. Widzimy graczy w stabilizatorach, usztywniaczach na kciuki, zdarzało się, że siatkarze wychodzili na boisko z urazami, bo byli dobrze zaopatrzeni i wystarczająco zmotywowani.
– Jak ciężkim dla organizmu sportem jest siatkówka?
– Zawsze mówię, że jeżeli ktoś chce to sobie wyobrazić, to powinien postawić przy stole schodki, wejść po nich 150 razy i zeskoczyć z 80 centymetrów na beton. A potem powtórzyć to następnego dnia. Wtedy zobaczy jak czują się kolana i kręgosłupy zawodników, mimo że jest to przecież tylko cześć wysiłku, jaki wykonują.
– Mimo koszmarnego nagromadzenia meczów można uniknąć drastycznych sytuacji zdrowotnych?
– Zdecydowanie tak, bo i świadomość zawodników wzrasta. Na przykład nie widzę teraz u nich błędów dietetycznych, czyli czegoś, co kiedyś było powszechne. Obecnie niektórzy siatkarze to wręcz chodzące encyklopedie, jeśli chodzi o te zagadnienia. W polskiej siatkówce dokonał się nieprawdopodobny postęp, jeśli chodzi o poziom organizacji w klubach, gdzie są trenerzy przygotowania motorycznego. Dbają o to, żeby zawodnicy mieli odpowiednio wypracowane proporcje grup mięśniowych, o nawodnienie i dietę. Jako lekarz mam bez porównania łatwiejszą pracę niż 10–20 lat temu.
– Taki Maciej Muzaj po ponad trzydziestu meczach w sezonie reprezentacyjnym od razu leci do Rosji i natychmiast zaczyna ligę. To jest zdrowe dla zawodnika?
– To jest dla niego bardzo ciężkie. Zresztą po poprzednim sezonie kadrowym zaobserwowałem, że gracze reprezentacji Polski, którzy wywalczyli mistrzostwo świata, nie byli najmocniejszymi punktami swoich klubów. Gracze zgłaszali, że są zmęczeni i wypaleni, okazywano im więc specjalne względy na treningach.
– Były wyjątki, bo Bartek Kurek zaczął ubiegłe rozgrywki ligowe świetnie. Tylko że poważna kontuzja przyszła na koniec.
– Doszło do zmęczenia materiału. Mogę sobie wyobrazić, że niesiony na skrzydłach sukcesu po mundialu grał z rozpędu znakomicie, towarzyszyły mu pozytywne emocje. Pojawia się zawsze pytanie, czy jest w stanie podołać takiemu wysiłkowi.
– U sportowców, szczególnie tych o imponujących parametrach fizycznych, często latami odkładają się mikrourazy, które mogą doprowadzić do poważnej kontuzji. Da się temu zapobiec?
– Tak. Wyjść trzeba od starannej kontroli wagi, kluczem jest też znakomite przygotowanie motoryczne z przemyślaną rozgrzewką, poza tym dieta i systematyczny trening. Do tego stopnia systematyczny, że zawodowiec nawet w czasie wypoczynku z rodziną nie może odpuścić jakiejś porcji siłowni i ćwiczeń.
– Lekarz od razu widzi zużycie „podzespołów” u sportowca?
– Oczywiście. I, wbrew pozorom, najlepszym badaniem jest zwykły rentgen, z naciskiem na tzw. zdjęcia długie, czyli jeden półtorametrowy obraz pokazujący stawy skokowe, kolana i biodra. Robimy wtedy coś na kształt testu geometrii podwozia w samochodzie. Wyznaczamy tak zwane linie obciążenia i patrzymy czy one przechodzą przez odpowiednie punkty kolana. W aucie, jeśli nawalają opony, to nie wymieniamy ich pięć razy, tylko kombinujemy, czy problem nie tkwi jednak w zawieszeniu. Upraszczając, podobną funkcję pełnią zdjęcia długie, które mówią nam przykładowo czy kolana siatkarza nie przechodzą niekorzystnych zmian, czy łąkotka lub staw skokowy działa jak trzeba. Jeśli coś jest nie tak, widzimy na zdjęciu, że oś kończyny zmienia się niekorzystnie o kilka stopni pod wpływem obciążenia ciała.
– Siatkarze powtarzają, że praktycznie zawsze coś ich boli.
– Ale mówią też: „Nie rentgen boli”. Kiedyś bali się robić zdjęcia, bo coś mogło wyjść na zewnątrz i nie podpisaliby kontraktu. Słyszałem: „Nie ma potrzeby, tableteczki wystarczą”. Na przykład odczuwanie choroby chrząstki stawowej kolana jest rzeczą niezwykle indywidualną. Jej grubość zaczyna się od trzech i pół milimetra. Dopóki zostało pół milimetra, sportowiec jest w stanie biegać maratony. Zdarza się, że pomimo cienkiej czy częściowo uszkodzonej chrząstki zawodnik, poinformowany o zagrożeniu, za wszelką cenę chce grać i jest w stanie to robić. Wtedy zachodzi pytanie, czy powinniśmy go powstrzymywać, skoro to całe jego życie. Wtedy jemu zostawiam decyzję.
– Do czego można porównać obciążenia zawodowego siatkarza?
– Kolano jest czymś na kształt zawiasu, który łączy dwie długie dźwignie. Kiedy wstajemy z bardzo głębokiego przysiadu, napięcie na mięsień czworogłowy i rzepkę siedmiokrotnie przekracza wagę ciała, a łąkotki aż piszczą. Zdarza się, że siatkarz gra z bolącą kostką. Wtedy reaguje tak, że wyskakuje z obu nóg, ale zeskakuje na niebolesną nogę. Zeskok z metra na jedną nogę oznacza nacisk dwadzieścia razy taki jak waga gracza. Dwie tony. On to wszystko bierze na kolano, oczywiście, jeśli spada na jedną nogę, czy też w większym stopniu na te nogę, załóżmy w siedemdziesięciu procentach. Jak tak poskacze dwa trzy lata, to uszkodzi sobie coś w zdrowej nodze. Wtedy nie potrafimy go wyleczyć, bo mamy z jednej strony niestabilność stawu skokowego, a z drugiej uszkodzenie urazowe. Zawodnik może z wielu powodów nie zgłosić kontuzji, ale nie da się jej ukryć. Każdy fachowiec oglądający go w grze od razu zauważy, że coś jest nie tak i powinien natychmiast zareagować. Na szczęście świadomość, że w ten sposób szkodzi się przede wszystkim sobie, jest u sportowców coraz większa.
Dwie tony na kolano! Takie są obciążenia siatkarzy
– Postawmy przy stole schodki, wejdźmy po nich 150 razy i zeskoczmy z 80 centymetrów na beton. A potem powtórzmy to następnego dnia. Wtedy można zobaczyć jak czują się kolana i kręgosłupy siatkarzy – mówi „Super Expressowi” dr n. med. Grzegorz Adamczyk, były lekarz kadry narodowej, specjalista ortopedii i traumatologii sportowej.