"Super Express": - Coś tu się nie zgadza. Podczas mistrzostw mówił pan, że Rosja jest nie do pokonania, tymczasem Polacy ją rozbili.
Andrea Anastasi: - Tak, ale chodziło mi raczej o to, że to najlepszy zespół turnieju pod względem technicznym. Dopiero czwarte miejsce to dla Rosjan klęska. Wygraliśmy z nimi w głowach, to element bodaj najważniejszy w takich zawodach. Zdobyliśmy w jednym roku dwa 3. miejsca, bo zostawiliśmy serce na parkiecie. Jeszcze kilkanaście dni temu mieliśmy mnóstwo problemów, ale moi siatkarze uwierzyli w pracę i w wytyczony cel.
- Zdobył pan dziesiątki medali i jako zawodnik, i w roli renera. Ten brąz ceni pan szczególnie?
- Ma dla mnie dużą wagę, to nie jest "normalny" krążek. Kiedy podpisywałem kontrakt z polską federacją, znałem wasz potencjał i poszczególnych zawodników. Pomyślałem sobie: OK, z tymi facetami można powalczyć o duże rzeczy. Aż tu nagle przychodzi do konkretów i słyszę: nie, nie jestem zainteresowany; nie, chcę odpocząć; nie, muszę się leczyć. No to myślę sobie: a, to tak będzie wyglądać... Sytuacja zrobiła się wtedy interesująca, choć oczywiście jednocześnie niezwykle trudna. Ja jednak nie odchodzę nigdy od swojej życiowej ani siatkarskiej filozofii, nawet w takich momentach. Zawsze myślę pozytywnie.
- W półfinale mocno zawiódł Bartosz Kurek. Gdyby pokazał taką formę jak w meczu z Rosją, moglibyśmy grać o złoto.
- Ten chłopak jest w wieku mojego syna, nie ma takiego doświadczenia jak Serb Ivan Miljković, tymczasem w Polsce wszyscy uważają, że 23-letni zawodnik ma grać na sto procent w każdym meczu. Ważne, że potrafił się odbudować w ciągu jednego dnia, i to bez mojej wielkiej pomocy. Rozmawiałem z nim, ale króciutko, bo przed meczem z Rosją stwierdziłem, że nie będę wygłaszał długich pogadanek. O, proszę, nie mam przy sobie żadnej kartki z planem taktycznym. Nie było go. Powiedziałem tylko chłopakom, że z Rosjanami gramy sercem, poświęceniem, zaangażowaniem. Mówiłem im: panowie, dzisiaj nie interesuje mnie normalne serwowanie i atakowanie, dzisiaj mam poczuć po waszych uderzeniach swąd spalonej piłki.
- Polskę czeka w tym roku jeszcze ważniejsza impreza - Puchar Świata. Będzie pan korzystał z zawodników, którzy nie mogli uczestniczyć w dotychczasowych przygotowaniach kadry?
- "Nie mogli" to złe słowo. Nie chcieli.
- Skreśla ich pan?
- Nie, bo rozumiem konkretne sytuacje każdego z graczy. Oni zresztą byli ze mną całkowicie szczerzy, co też sobie cenię. Ale muszą pamiętać, że jeśli chcą znaleźć się w kadrze, będą w niej na moich warunkach. Nikogo nie będę prosił: chciałbyś wrócić? Ale może przeczytają w gazetach, że są powołani. Zrobię to, co będzie najlepsze dla zespołu.