– Na boisku nie wyglądasz na zdenerwowaną, nie towarzyszy ci w ogóle stres?
– Każdy ma nerwy, ale ja starałam się swoje utrzymać na wodzy, szczególnie przed piątym setem. Powiedziałam sobie: „OK, potraktujmy to jak start od stanu 0:0. Trzeba to wykorzystać, teraz albo nigdy”. Stawka mnie nie paraliżowała, miałam w głowie, że albo wyjdzie, albo nie. Jak wyszłam na zagrywkę w tie-breaku, czułam, że nie mam nic do stracenia. Dlaczego miałabym zwalniać rękę, skoro mocna zagrywka mi siedzi? Jak wszystko idzie, to nie ma co kombinować, tylko trzeba bić na maksa. Pewnie troszkę stresu było, ale nie dałam mu się ponieść. Mimo że może nie wyglądałam na zdenerwowaną, to w środku kipiały emocje. Mogę się teraz przyznać: w piątym secie nogi mi się trzęsły.
– To najcenniejsze zwycięstwo w twojej karierze?
– Myślę, że tak. Wygrałyśmy najważniejsze spotkanie, które dało nam awans do najlepszej czwórki mistrzostw Europy. Nie wiem, co powiedzieć, chyba tyle, że jestem szczęśliwa, bo marzenia się spełniają.
– W Łodzi kibicowało wam 10 tysięcy przyjaznych widzów, w sobotę w Turcji przeciwko gospodyniom będzie zupełnie inaczej.
– Szkoda, że nie będzie tak wspaniałej publiczności jak w Polsce. Mam nadzieję, że mimo obcego terytorium sobie z tym poradzimy i zagramy tak superspotkanie, jak do tej pory.
– W 2003 roku nasze Złotka zdobyły w Turcji pierwsze z dwóch mistrzostw Europy, pokonując w finale gospodynie. Nawiążecie do pięknych chwil?
– Historia lubi się powtarzać. Nie chcę nic obiecywać, ale marzenia się spełniają i wszystko przed nami.
– Możesz w ogóle kojarzyć, co robiłaś w 2003 roku, gdy nastała era Złotek?
– Nic nie pamiętam, miałam trzy lata.
– Oglądałaś potem w telewizji popisy starszych koleżanek?
– Tak, bo chciałam czerpać wzory od lepszych zawodniczek, legend polskiej siatkówki, gwiazd tamtych zespołów. Podpatrywałam szczególnie jak sobie radzą z emocjami w trakcie ciężkich meczów.
– W 2003 roku Małgorzata Glinka poprowadziła Polki do kluczowej wygranej z Niemkami w półfinale ME. Jesteś do niej porównywana.
– Staram się twardo stąpać po ziemi. Siatkówka to sport drużynowy. Jedna zawodniczka nic nie zrobi. W ćwierćfinale w Łodzi zagrała cała drużyna. To zwycięstwo należy się nam wszystkim.
– Już przed turniejem stawiałaś sobie za cel wyjazd do Ankary na fazę półfinałową. Na ile wydawało ci się to realne do wykonania?
– Cały czas mi to chodziło po głowie. Do tego zmierzałyśmy. A w półfinałowej czwórce z Serbią, Turcją i Włoszkami też nie jesteśmy kopciuszkiem. Te zespoły patrzą już na nas inaczej, każdy rywal obawia się z nami grać. Po takich meczach jak z Serbią we Wrocławiu czy z Italią w Łodzi następny krok mamy postawić w Turcji. Na pewno powalczymy o medal.