„Super Express: – Powiedziałeś po decydującym o awansie do finału zwycięstwie w Warszawie, że czujesz wielką ulgę po tym meczu. To oznacza, że w finale zagracie na większym luzie, odprężeni?
Jurij Gladyr: – Chodziło mi o to, że takie tutaj było napięcie. Ten trójmecz trzymał tak w napięciu obydwa zespoły, że gdy to się wreszcie skończyło, to było po prostu wielkie ujście emocji. Choć uważam, że to nie jest tak do końca super. Ponieważ jeszcze będziemy grali finał, a zawsze jeżeli się gra takie mecze i wcześniej niesamowicie wyładuje się emocjonalnie, to trochę z ciebie uchodzi powietrze. Finał jest już za kilka dni, trzeba na niego się przygotować bardzo mocno. Cieszymy się z tego, że zaczynamy tę rywalizację u siebie w Sosnowcu, dlatego zapraszamy wszystkich kibiców do pobicia kolejnego rekordu, bo ponoć ostatnio padł rekord tamtej areny. Coś czuję, że na finale będzie jeszcze więcej ludzi.
– Nie spotkasz się w finale ze swoim poprzednim zespołem, Jastrzębskim Węglem. Jak oceniasz wynik drugiego półfinału, w którym wygrała Bogdanka? Sensacja, niespodzianka?
– Nie uważam, że to niespodzianka, to za mocne słowo. Lublinianie pokazali w tym sezonie, że naprawdę są mocnym zespołem. Oczywiście, posiadają w składzie Wilfredo Leona, ale on sam nigdy meczu nie wygra. No dobrze, może to się zdarzy raz, ale na przestrzeni całej serii meczów liczy się zespół, który przesądza o tym, że oni wygrywają i tutaj pokonali bardzo mocnego przeciwnika. Trzeba też podkreślić to, że Jastrzębie bardzo mocno straciło na nieobecności Jakuba Popiwczaka. Życzę mu jak najszybszego powrotu do zdrowia. Bo nie oszukujmy się, jak ten chłopak jest na boisku, to silnie bije serce zespołu, on jest jego mocnym mentorem. Nawet gdy Jakub Jurczyk daje świetną zmianę, to jeżeli się straci Popiwczaka, ten brak będzie zawsze odczuwalny. On jest nie do zastąpienia, ponieważ cały czas trzyma pozytywny nastrój w drużynie, nieważne co się dzieje. Dlatego uważam, że ta strata dla Jastrzębia była kluczowa. No cóż, jastrzębianie nie obronią mistrzostwa Polski, z kolei ja mam znowu taką okazję i z tego się cieszę.
Uraz czołowego siatkarza kadry. Dramatyczne momenty w meczu Jastrzębskiego Węgla [WIDEO]
– Wilfredo to postać numer jeden Bogdanki, gracz, którego pewnie całkiem zatrzymać się nie da. Ale poza tym gdzie widzisz wasze szanse, jakie powinny być taktyczne cele w finale?
– Uważam, że nie powinniśmy się skupiać na Wilfredo. Zespół z Lublina jest mocnym kolektywem i gra tam nie tylko Leon. Dlatego koncentrować się tylko na nim to jest takie troszeczkę samobójstwo. Oni grają wszystkimi zawodnikami, różnymi strefami. Moim zdaniem bardzo duży postęp w tym sezonie wykonał rozgrywający Marcin Komenda, bo naprawdę gra odważnie, nie zamyka oczu i nie wystawia do jednego zawodnika, tylko ufa innym partnerom. Dlatego ten zespół tak świetnie gra i dobrze się czuje na boisku. Oni cały czas pokazują, że jeszcze nie skończyli walczyć o swoje marzenia i to znowu potwierdzili. To bardzo niebezpieczna ekipa. Ale teraz czekam głównie na zregenerowanie sił i mniej mi się chce myśleć o rywalu. Za chwilę walka o mistrzostwo Polski, miejmy nadzieję, że będzie pierwsze w historii Zawiercia.
Będzie nowy mistrz Polski siatkarzy. Para finałowa może wielu zaskoczyć, nie zabrakło megasensacji
– Dla ciebie, weterana, który już tyle już przeżył w PlusLidze, jak ważne jest to, że znowu jesteś w finale?
– Dla mnie to jest zawsze cel numer jeden, bo przecież kres tej mojej przygody sportowej jest blisko. Lubię powtarzać co roku, że jestem bliżej niż dalej. I chyba dobrze, że rok po roku tak mówię, bo jak już się w ostatnich sezonach posmakowało tylu zwycięstw, to nie chce się zejść z tego poziomu. Oczywiście, zawsze może coś się zdarzyć, to jest życie i można przegrać, bo jakiś zespół zagra lepiej niż twój. Na całe szczęście tak się nie stało w półfinale i to my cieszymy się z awansu.
– Ale nie zapowiadasz końca kariery? Wielu 40-latków chciałoby mieć taką formę jak ty...
– Na pewno przez następny rok jeszcze nie.