Wygrana z Estonią oznaczała, że Biało-Czerwoni wpadają na Słowenię w barażu o ćwierćfinał, a w razie pokonania wicemistrzów Europy, mierzą się z Rosją w walce o najlepszą czwórkę. Gdyby zaś podopieczni Ferdinando De Giorgiego ulegli Estończykom, ich kolejnym przeciwnikiem byłaby Bułgaria, a ewentualnym następnym – Serbia, z którą już grali na ME, przegrywając 0:3. Można było kombinować i zastanawiać się, co nam bardziej pasuje.
Przegrane taktyczne zdarzały się już w historii ME, by przypomnieć dziwny mecz ze Słowacją w 2011 r. za kadencji Andrei Anastasiego. Wtedy lepiej było zająć niższe miejsce w grupie, by za wcześnie nie trafić na któregoś z potentatów. W rezultacie Polacy zdobyli brązowy medal i cel uświęcił środki. W Gdańsku nasi zapewniali po zwycięstwie nad Estonią, że w ogóle nie było tego typu kalkulacji.
- Ta drużyna potrzebuje zwycięstw i wygranych setów – podkreślał drugi trener kadry Oskar Kaczmarczyk, pytany o ewentualne kalkulowanie. - Być może dzisiejsza wygrana będzie bardzo ważna w dalszym przebiegu turnieju. Szczerze mówiąc, dopiero przed meczem w hali zaczęto nam zadawać podobne pytania, a my w ogóle o tym nie myśleliśmy. Myśleliśmy tylko, żeby wygrać z Estonią. Koncentrujemy się na rzeczach najważniejszych dla nas.