- Początek turnieju był rewelacyjny: 3 mecze i 9 punktów. Nie powie pan chyba, że się tego spodziewał?
Andrea Anastasi: - Czemu nie miałbym się spodziewać? Przecież pojechaliśmy do Japonii po kwalifikację olimpijską, a bez wygrywania w pierwszej fazie imprezy nie ma mowy o sukcesie. Uważam, że kluczem do wyniku będzie seria trzech ostatnich meczów, z Włochami, Brazylią i Rosją. Ale by grać z tymi potęgami o coś, trzeba uzbierać wcześniej tyle punktów, ile się da.
- Sięgnął pan po rezerwowych w meczu z Argentyną i to był dobry ruch.
- Nie zaczęliśmy dobrze i trzeba było coś zrobić. Uznałem, że Bartek Kurek i Łukasz Żygadło są gotowi do wejścia, bo z graczami, którzy nie występowali na co dzień, mieliśmy intensywne poranne treningi w Japonii. W ich oczach zobaczyłem wyczekiwanie i gotowość do walki. Bartek sporo pracował, czuł się dobrze i aż się palił do wejścia. Łukasz zaakceptował swoją rolę, ale byłem pewien, że przyda się jego doświadczenie z gry przeciwko Argentynie w Lidze Światowej.
- Czy Michał Kubiak powinien skakać po stołach sędziowskich?
- Kocham tego faceta! To jest przykład mentalności, jaką mają zakodowaną wszyscy moi siatkarze, a Michał po prostu miał szansę ją zademonstrować w nietypowy sposób. Każdy z nich mógłby zrobić to samo. Serce się raduje na taką walkę.
- Jak pan zareagował na fakt, że drużyna wygrała dwa pierwsze mecze bez swojego lidera, Bartosza Kurka?
- To ma swoją wymowę, ale wolę mieć Bartka na parkiecie. Oczywiście to także dowód, że jesteśmy silni jako team. Zawodnicy muszą przede wszystkim czuć, że grają dla Polski, a nie dla siebie.
- Macie w Japonii czas na coś poza siatkówką?
- Nie przyjechaliśmy tu na wycieczkę, tylko by zrealizować marzenie olimpijskie. W głowie bez przerwy mi dzwoni: Londyn, Londyn, Londyn. Reszta jest nieważna.