Prawdziwy koszmar zaczął się dla "Świdra" w 2009 roku. To wtedy podczas meczu kontrolnego reprezentacji Polski w 99 proc. zerwał ścięgno Achillesa prawej nogi.
- To był początek problemów, bo ta noga była później słabsza - tłumaczy nam siatkarz, który już po roku doznał w niej niezwykle groźnego zerwania przyczepu mięśnia czworogłowego. To było pierwsze poważne ostrzeżenie, ale Świderski postanowił walczyć przez miesiące rehabilitacji o powrót do sportu.
Po roku spadł na niego kolejny cios - następne uszkodzenie tego samego mięśnia. Wokół rzepki zrobiły mu się dziury. Nic nie chciało się zrastać. - Zawsze wierzyłem, że można wrócić, ale wtedy usłyszałem od lekarzy po raz pierwszy słowo "kalectwo". Wiedziałem, że muszę wybrać i że to koniec kariery - opowiada Świderski i dodaje:
- Po wszystkich swoich przejściach nie podpiszę się pod stwierdzeniem, że sport to zdrowie, w każdym razie sport wyczynowy na pewno nie.
"Świdrowi" pozostało kontynuować siatkarską pasję w roli szkoleniowca Farta Kielce. Udziela się też jako biznesmen w przedsięwzięciach związanych ze sportem i w pewnym sensie ze swoją zdrowotną gehenną. W sygnowanej nazwiskiem Świderskiego serii akcesoriów Move można kupić m.in. ściągacz na kostkę, opaskę na łokieć i stabilizator kolana...