„SE”: - Dlaczego wybrał pan ofertę z Kanady?
Stephane Antiga: - Powodów było sporo. Reprezentacja Klonowego Liścia zrobiła ostatnio spory postęp, dotarła do ćwierćfinału igrzysk olimpijskich, była na 7. miejscu w mistrzostwach świata. Do drużyny wchodzi młodsze pokolenie. Wprowadzanie nowych siatkarzy do dorosłego zespołu jest czymś fascynującym, lubię takie wyzwania. Nawet jeśli Kanada to nie jest najwyższy światowy poziom, to bardzo odpowiada mi mentalność zawodników i cały projekt, który jest długofalowy.
- Ma pan 4-letni kontrakt. To chyba miła odmiana w stosunku do Polski, gdzie na taki luksus nie można było liczyć?
- Być może Kanadyjczycy są bardziej cierpliwi. Ale to nie jest tak, że celujemy tylko w igrzyska w Tokio, a wszystko po drodze się mniej liczy. Każda ważna impreza to dla nas wyzwanie.
- Ale presja będzie o wiele mniejsza niż w Polsce?
- Presja mediów na pewno… To oczywiste, że Kanada nie żyje siatkówką tak jak Polska. Tego nie da się nawet porównać. W sumie jednak tylko ode mnie zależy, jak wielką presję wywrę na siebie. To samo dotyczy graczy. W Polsce zachęcałem, żeby nie czytali gazet i portali internetowych, by się odcięli od ciągłego napięcia. W Kanadzie sytuacja może być trochę inna. Niewykluczone, że sam będę musiał dodać chłopakom trochę presji.
- Propozycja z Kanady była pierwszą, którą pan otrzymał?
- Ofert było wiele, ale nie będę wchodził w szczegóły, nie powiem od kogo i ile. Potwierdzam, że Kanadyjczycy zgłosili się pierwsi. Rozmawiałem z federacją, sporo pomógł Glenn Hoag, mój były trener z czasów gry we Francji, a ostatnio szkoleniowiec Kanadyjczyków. Najpierw musiałem trochę odpocząć. Potem przez jakiś czas rozważałem wszystkie za i przeciw. Myślałem także o pracy w klubie, bo tego nigdy nie robiłem, ale kontrakt na prowadzenie drużyny narodowej zawsze jest czymś więcej.
- Jaki cel stawiają przed panem szefowie federacji?
- Podstawowe zadanie to zakwalifikowanie się do mistrzostw świata 2018 i igrzysk w Tokio oraz sukcesywne wprowadzanie do składu nowych siatkarzy. Czy możemy walczyć o podium wielkich imprez? Moja odpowiedź jest prosta: - A dlaczego nie? Gdybym myślał o szóstych miejscach, w ogóle nie zabierałbym się za robotę. Nie zawsze będziemy faworytami, ale zawsze będę celował w medale.
- Pracę w Kanadzie rozpocznie pan w maju. Do tego czasu zostaje pan w Polsce?
- Oczywiście, wciąż tu będę mieszkał, a poza tym mam nowe obowiązki. Biorę udział w projekcie zacieśniania związków komercyjnych Francji z Polską pod nazwą „French Touch”. Ciekawa inicjatywa i szansa przeżycia czegoś nowego w życiu.
- No i ma pan na miejscu reprezentantów Kanady…
- To prawda. W Resovii grają niektórzy moi nowi podopieczni, ale akurat o nich wiem praktycznie wszystko, spotykaliśmy się na parkiecie, kiedy byłem jeszcze zawodnikiem. W zasadzie to już pomału zaczynam selekcję młodych kanadyjskich talentów, a ci gracze są w klubach poza Polską, na przykład we Włoszech, Niemczech i Francji.
- W połowie czerwca 2017 roku Polska zagra z Kanadą w meczu Ligi Światowej. Jak się pan będzie wtedy czuł?
- Dziwnie. Tak samo jak wtedy, gdy jako trener reprezentacji Polski stawałem naprzeciw Francji. To coś wyjątkowego, nie da się z niczym porównać. Trudno będzie ukryć wzruszenie i uczucia, jakie żywię do Polski. Z drugiej strony, może moja motywacja będzie jeszcze większa? Zawsze gram, żeby wygrać, nic się nie zmieni. I będę się szczerze cieszył z ewentualnego zwycięstwa.
- Gdy PZPS nie przedłużył z panem kontraktu, przeważająca większość kibiców na portalach internetowych komentowała, że to błąd, wyrażała żal i twierdziła, że szkoda tracić takiego trenera.
- Bardzo dziękuję za miłe słowa. To wspaniałe uczucie, gdy twoja praca jest doceniana. Zawsze robiłem wszystko się, by gra reprezentacji Polski podobała się kibicom. Nigdy przed nikim nie uciekałem, zawsze byłem do dyspozycji, także mediów. Mieszkam w Polsce, poznałem język. Myślę, że to są główne powody, dla których mogłem liczyć na tak sympatyczne reakcje. Jestem przekonany, że mój następca też zostanie ciepło przyjęty.