"Super Express": - Na kogo pan stawia?
Stephane Antiga: - Nie jestem bukmacherem, żeby określać szanse, ale serce mówi mi, że wygra Skra.
- Bo ma Bartosza Kurka, który błysnął w półfinale?
- To tylko jeden z powodów, przecież nie ma gwarancji, że Bartek znowu zagra tak znakomicie jak ostatnio. Z kolei pamiętajmy, że Mariusz Wlazły był ostatnio nieco w cieniu, a Skra i tak odprawiła Resovię. W finale to on może wystrzelić. Uważam, że jeśli istnieje w Polsce zespół, który pod względem technicznym jest w stanie postawić się Zaksie i ją zdetronizować, to właśnie Skra.
- Zaksa nie ma takich supergwiazd jak Kurek czy Wlazły?
- A Toniutti, Deroo czy Konarski? Zaksa to drużyna niezwykle regularna. Czasem lider nie musi imponować statystykami, by być kluczową postacią w zespole. Po obu stronach jest wiele indywidualności. Dlatego w finale na pewno nie zadecydują kwestie mentalne, bo doświadczenia na tym poziomie rozgrywek nikomu nie zabraknie.
- O złoto gra się tylko dwa mecze, jak to wpłynie na rywalizację?
- Szkoda, że tylko dwa, ten system nie jest normalny. Jestem zwolennikiem jak najdłuższych finałów, najlepiej pięciomeczowych. Nie ma nic lepszego dla zawodników i kibiców. Wtedy może się zdarzyć wszystko, są wzloty i upadki, zmiany taktyczne. W tym roku będzie jakoś dziwnie.
- Pamięta pan, kiedy ostatni raz Skra została mistrzem Polski?
- Jak mogę nie pamiętać, skoro grałem w tej drużynie w 2014 roku, gdy wywalczyliśmy złoto. Z tamtej ekipy w Skrze wciąż występują Wlazły, Kłos i Uriarte. Z tego, co widzę, znowu są gotowi do zdobycia tytułu. Tylko że stawka jest tak wyrównana, iż równie dobrze może być 3:0 dla jednych, jak i dla drugich. A mi marzy się w finale jedenaście partii: dwa mecze po 3:2 i złoty set.