Zbigniew Bartman prosto z Korei dla „SE”: Fajnie się walczy o 300 000 dolarów

2017-05-11 17:40

Polakom zdarzało się trafić do draftu (naboru talentów) w najlepszej koszykarskiej lidze świata – NBA. Rzadko podobna sytuacja miała miejsce w siatkówce. Tymczasem były reprezentant Polski Zbigniew Bartman w weekend weźmie udział w „castingu” zagranicznych siatkarzy do ligi koreańskiej. Konkurencja jest silna – 4 graczy na jedno miejsce, ale szczęśliwcy podpiszą wysokie kontrakty, równowartości ponad miliona złotych. „Zibi”, który od kilku dni jest w Korei, opowiedział nam o przebiegu nietypowej rywalizacji.

- Jak wygląda siatkarski draft po koreańsku?

- Do walki staje 24 siatkarzy, a miejsc dla obcokrajowców jest 6, czyli jest nas czterech na jedno miejsce. Po trzech dniach testów siatkarskich i medycznych podczas gali następuje wskazanie graczy. Najpierw kluby losują kolejność wyboru zawodników. Jest podobnie jak przed draftem w koszykarskiej NBA, czyli najsłabsze drużyny mają największą szansę na otrzymanie pierwszego miejsca w naborze. Cała rywalizująca grupa oczekuje na „wyrok”.

- Co się dzieje podczas sprawdzianów przed draftem?

- Jesteśmy podzieleni na 4 zespoły, z tym że dwaj zawodnicy, libero i rozgrywający, to miejscowi. Gra się w trybie każdy z każdym po jednym secie, a w tym czasie druga para drużyn odbywa testy prezentujące umiejętności siatkarskie poszczególnych zawodników, coś w rodzaju pokazowych treningów. W ciągu 3 dni testów na trybunach są tylko trenerzy, działacze i skauci. Na boisku będzie dochodzić do ciekawych sytuacji. Ludzie się nie znają, zagrają ze sobą pierwszy raz w życiu. Poza tym w składach nie ma środkowych, więc przyjmujący i atakujący muszą przez chwilę wcielać się w ich rolę. A na dodatek sami zamieniają się pozycjami. Ja nastawiam się na pozycję przyjmującego, ale kto wie, jakimi drogami będą chodziły decyzje szefów drużyn. Zakładam, że chętnych do pozyskania gracza na tę pozycję będzie dwóch, reszta klubów preferuje atakujących.

- Z góry znane są warunki finansowe, jakie proponują zagranicznym siatkarzom Koreańczycy. To ewenement na skalę światową. Jak ci się podoba takie podejście?

- Bardzo mi się podoba. Nie ma niejasności i niedomówień, wszystko jest dograne i opisane w regulaminach od a do z. Gra toczy się o 300 tysięcy dolarów za sezon i powiem szczerze, że to niesamowite brać udział w testowych sprawdzianach, które mają tak wysoką stawkę. To uczy panowania nad emocjami, a dla doświadczenia życiowego i siatkarskiego jest bezcenne.

- Kiedyś Koreańczycy oferowali obcokrajowcom nawet trzy razy tyle.

- Nie trzy, tylko pięć albo i sześć. Ze zdumieniem dowiedziałem się tutaj, że zanim wprowadzono limit wysokości kontraktów, niektórym graczom płacono od półtora do dwóch milionów dolarów za sezon. Zmniejszono te sumy, by wyrównać szanse i by ciągle nie wygrywała drużyna sponsorowana przez Samsunga albo Hyundaia.

- To nie pierwszy raz, kiedy próbujesz się dostać do ligi koreańskiej.

- Poprzednio było to po roku spędzonym w Modenie i dotyczyło zaproszenia indywidualnego na wspólne treningi z jednym z zespołów, a nie draftu. Wszystko odbyło się trochę z zaskoczenia. Wyjechałem sobie po sezonie na dwa tygodnie na wycieczkę all inclusive do Meksyku, przytyłem 5 kilo i wtedy dostałem cynk, że mam jechać do Korei. Jakąś formę zachowałem, ale wtedy nie zostałem wybrany.

Najnowsze