Okazuje się, że Kołodziej jest na ścisłej diecie. Co więcej, w dniu zawodów w Lesznie nic nie jadł!
- To dlatego czułem głód zwycięstw. A kiedy mijam linię mety na pierwszym miejscu, to czuję, jakbym przed chwilą najadł się do syta. I wcale nie jestem głodny - tłumaczy Kołodziej.
Przeczytaj koniecznie: Żużel: Jarosław Hampel chce medalu
Zawodnik Unii Leszno nie korzysta z rad dietetyków, sam przygotowuje sobie potrawy.
- Czasem jest tak, że ludzie starają się dobrze odżywiać, ale kupują niezdrową żywność. Dlatego ja sam rozpisuję sobie dietę i przygotowuje potrawy. Często jem ryby. Zawziąłem się i muszę zrzucić jakieś trzy kilogramy. Teraz mam 58 kg, chcę dojść do 55. Niektóre silniki są w stanie szybciej jechać z takim ciężarem - podkreśla Kołodziej, który nie może sobie darować wykluczenia w biegu finałowym za spowodowanie upadku Emila Sajfutdinowa.
Patrz też: F1: Robert Kubica już w Ferrari
- Czuję w sobie złość i ogień! Zepsułem ten finał. Źle pojechałem po pierwszym łuku, a potem spanikowałem. Żałowałem, że nie ma mnie w finale, ale pogratulowałem Jarkowi Hampelowi drugiego miejsca - kończy Kołodziej.