Jeszcze niedawno informowaliśmy, że Greg Hancock wrócił do treningów i na dobre przygotowuje się do startów w sezonie 2020. W Polsce podpisał kontrakt warszawski (nie gwarantujący jazdy) z drużyną ROW-u Rybnik, oraz dostał od organizatorów cyklu Grand Prix stałą dziką kartkę na występy w turnieju. Jak się okazuje, lubiany Amerykanin postanowił odejść z wyczynowego sportu i poświęcić się swojej chorej małżonce oraz dzieciom.
- Ostatni rok, gdy opiekowałem się żoną i rodziną, to czas, w którym perspektywy mojego życia bardzo się zmieniły. Jestem bardzo szczęśłiwy z moich osiągnięć na torze i doszedłem do wniosku, że nadszedł dobry moment, żeby otworzyć nowy rozdział. To bardzo trudna decyzja, ale jestem przekonany, że prawidłowa - poinformował Hancock.
Wydawać by się mogło, że "Herbie" jest nieśmiertelny. Do września 2014 roku wystąpił w każdym turnieju cyklu Grand Prix (wszystkie zawody od 1995 roku). W sumie zaliczył 218 turniejów elitarnego cyklu, cztery razy zostawał mistrzem świata. Jest z pokolenia tych niepokonanych - Tomasza Golloba, Tony'ego Rickardssona, Jasona Crumpa czy Leigh Adamsa. Jako jedyny Amerykanin nadal liczył się w stawce światowego speedway'a. W Polskiej lidze wystąpił po raz ostatni w 2018 roku reprezentując barwy Stali Rzeszów.
- Przez ostatnich 12 miesięcy mojej nieobecności w żużlu miałem wiele czasu na refleksję nad moją niesamowitą karierą. Ścigałem się na najwyższym poziomie, zdobyłem cztery mistrzostwa świata, odniosłem sukcesy w rywalizacji parowej i drużynowej - dodaje 50-latek. Hancock nie znika jednak całkowicie z żużla. Ma byc obecny w czarnym sporcie, lecz na razie nie zdradził w jakiej roli.