„Super Express”: - W tym roku dzieli pan czas pomiędzy F1, a Prema Orlen Team. Co jest dla pana ważniejsze?
Robert Kubica: - Praca w F1 jako kierowca rezerwowy i testowy w Alfa Romeo F1 Team Orlen jest czymś szczególnym. Szansę bycia częścią Formuły 1 nie spotyka się na co dzień. Chciałbym bardzo startować, ale to nie jest takie proste, szczególnie w tym roku, kiedy nasz zespół radzi sobie bardzo dobrze. Miałem bolid podczas testowania opon Pirelli na torze Imola i muszę powiedzieć, że naprawdę fajnie się nim jeździ. Drugi program to Prema Orlen Team, czyli starty w mistrzostwach świata wyścigów długodystansowych. Wszedłem w ten świat w ubiegłym roku w serialu europejskim, który z Orlen Team WRT wygraliśmy. Byliśmy blisko wygrania najważniejszego wydarzenia ubiegłego roku, czyli 24-godzinnego wyścigu w Le Mans, gdzie jechaliśmy gościnnie. Niestety, nasz prototyp odmówił posłuszeństwa na ostatnim okrążeniu.
- Porażka w najgorszy możliwy sposób. Czego uczy taki nieprawdopodobny pech? Jedziecie, witacie się z gąską i nagle bach, bolid szwankuje i nie dojeżdża pan do mety.
- Nie nazwałbym tego porażką, taki jest sport, takie jest życie. Nie nazwałbym też tego pechem, bo zawsze powtarzam, że on w motorsporcie nie istnieje. To jest zawsze konsekwencja innych rzeczy. Błąd człowieka, niesprawdzenie pewnych elementów, jakaś feralna część.
Przeczytaj także: Max Verstappen zwycięzcą GP USA! Wypadek Lando Norrisa przyniósł emocje w Miami. Szalona końcówka [WYNIKI]
- To siedzi jeszcze w pana głowie? Bo za chwilę kolejny Le Mans, trzeba znów myśleć, jak odnieść sukces.
- W ubiegłym roku trochę to bolało, bo jest jedyne w swoim rodzaju wydarzenie organizowane tylko raz w roku. Kiedy startujesz co dwa tygodnie, ryzyko nie ukończenia jednego wyścigu jest wliczone. Le Mans mogę porównać do roku olimpijskiego i igrzysk. Le Mans jest tak szczególne, że przez cały rok przygotowujemy się na ten wyścig. Jeśli chodzi o ten rok, to reset był kompletny. Pojedziemy tam z doświadczeniem z ubiegłego roku i miejmy nadzieję, że nie będziemy mieli żadnych problemów. Choć muszę zaznaczyć, że będzie bardzo trudno powtórzyć nam wyścig do tych dwóch minut przed metą.
- Dlaczego?
- To wyścig 24-godzinny. Automatycznie szansa awarii, możliwość popełnienia błędów jest znacznie większa. Jeśli wyścig trwa dwie godziny, jest łatwiej, a jeśli trwa 12 razy dłużej, to zagrożenia mnożą się raz 12. Nie mówię tutaj o niebezpieczeństwie, ale o ryzyku potknięcia się. Miejmy nadzieję, że będzie mi jeszcze dane być na pierwszym miejscu w Le Mans i dokończę te dwie minuty.
- Wierzy pan, że wróci pan na sto procent do F1?
- Ja nigdy nie wierzyłem na sto procent, że będę w F1. Twardo stąpam po ziemi, mam też swoje lata. Formuła 1 się zmienia, jest też dużym biznesem, firmą marketingową. Kierowców jest tylko dwudziestu. Nigdy nie mów nigdy, ale realistycznie patrząc, to zadanie jest bardzo trudne. Z drugiej strony, jeszcze trudniejsze było, kiedy wracałem po 7 latach po wypadku i nieobecności w padoku. W ubiegłym roku wróciłem, zastępując Kimiego Raikkonena, ale mówiąc o powrocie stałym, to będzie to bardzo trudne. Nigdy nie mów nigdy, ale trzeba na to zadanie patrzeć realistycznie.
- Ale wierzy pan w to?
- Z jednej strony wiara czyni cuda, ale znam ten świat dosyć dobrze, ze wszystkimi jego plusami i minusami. Chyba nikt w Polsce nie zna go lepiej. To nie jest tak, że jestem jedyny. Wyśmienitych kierowców jest mnóstwo. Ja mogę dać doświadczenie. Wsparcie PKN Orlen jest bardzo ważne, szczególnie na tym szczeblu. I ja, i PKN Orlen razem moglibyśmy poradzić sobie w Formule 1, bo w padoku przez te lata wyrobiłem sobie dobrą markę. PKN Orlen poradziłby sobie beze mnie, ale myślę, że to dobrze, iż łączymy siły. Teraz koncentruję się na wyścigach długodystansowych i nie będę owijał w bawełnę, jeśli chodzi o ściganie to jest mój priorytet.
- Gdzie pan znajduje siłę do tego, żeby po trudnych upadkach powstać i znaleźć motywację, żeby walczyć dalej? Czy nie ma gdzieś z tyłu głowy takiego przekonania, że: „jasna cholera, mam pretensje do losu, do Boga, do kogokolwiek za to, co się wydarzyło”?
- Zacznę od końca. Nie ma pecha i wszystko ma swoją przyczynę. Mój wypadek też ją miał. Kręcę kółkiem odkąd miałem pięć lat. Motosport jest moim życiem i pasją, jestem dużym szczęściarzem, że moja pasja przeistoczyła się w pracę. Nie ma nic lepszego, niż wstawać rano nie do pracy, ale do swojej pasji. Wykonywać coś, o czym zawsze marzyłeś, do czego dążyłeś i co ci wychodzi najlepiej. Sport jest stylem życia, a ja go obrałem. Poświęciłem wszystko wyścigom nie dlatego, że byłem zmuszony, ale dlatego, że chciałem. To trochę, jak nałóg. Po wypadku brakowało mi ścigania, zapachu benzyny, emocji, adrenaliny. Brakowało mi i tej dobrej części mojego sportu, ale i tej mniej fajnej. To całe moje życie i dopóki będę rano wstawał i myślał, że jest sens to robić, to będę to robił. Pasja jest największym motorem napędzającym mnie.
Zobacz też: GP na żużlu na Narodowym. Mocne słowa Zmarzlika: „Miałem ciarki na plecach”
- Dla PKN Orlen podpisanie z panem kontraktu było złotym strzałem. Szacuje się, że tylko w zeszłym roku PKN Orlen uzyskał na Kubicy 650 milionów złotych ekwiwalentu reklamowego. Często rozmawiam o pieniądzach, więc zapytam: co pan robi z pieniędzmi, jak pan je inwestuje?
- Bardzo prosta odpowiedź – nie inwestuję (śmiech). Trzeba wyjaśnić, to co mówiłem wcześniej. PKN Orlen spokojnie poradziłby sobie w Formule 1 beze mnie. Ale, szczególnie w czasach pandemii, pokazał, jak solidnym jest partnerem. Wielu sponsorów uciekło ze sportu, wykorzystało sytuację, żeby wynegocjować nowe warunki. A PKN Orlen pokazał klasę. Pan prezes Daniel Obajtek nie tylko zadbał o zespół Formuły 1, ale też i o nas sportowców. PKN Orlen wszedł do Formuły 1 z jasnym celem i ten cel osiągnął.
- To co pan robi z tymi pieniędzmi?
- Jestem dobry w jednym, czyli w kręceniu kierownicą. Jestem skupiony na tym, co robię. A to, co robię z pieniędzmi, niech zostanie dla mnie.