F1: Roman Grosjean wyszedł cało z płonącego auta

i

Autor: Twitter F1: Roman Grosjean wyszedł cało z płonącego auta

Romain Grosjean opowiada o swoim koszmarnym wypadku w F1. „Włożyłem ręce w ogień”

2020-12-01 16:08

– Ciesze się, że żyję, to najważniejsze uczucie, jakie mi towarzyszy – przyznaje Romain Grosjean, kierowca Haasa, który cudem uniknął śmierci podczas niedzielnego Grand Prix Bahrajnu na torze Sakhir. Francuz umknął w ostatniej chwili ze zniszczonego i płonącego kokpitu bolidu. Skończyło się na poparzeniach dłoni.

Grosjean rozmawiał z francuską telewizją TF1 i od razu stwierdził, że już myśli o powrocie. Najchętniej pojechałby w ostatnim w tym sezonie wyścigu w Abu Zabi 13 grudnia. To może być zresztą w ogóle pożegnalny start w Formule 1 w karierze Grosjeana, który kończy współpracę z Haasem po tym sezonie i nie ma pracodawcy na przyszły rok. - Bardzo chciałbym wsiąść ponownie do auta, najlepiej w Abu Zabi i zakończyć swoją historię w F1 w inny sposób – powiedział francuski zawodnik, który dochodzi do siebie w szpitalu w Bahrajnie. Jest w dobrym humorze, a jedyny problem, jaki mu doskwiera, to gojenie poparzeniowych ran na rękach, które potrwa i może uniemożliwić powrót za niespełna dwa tygodnie.

Romain Grosjean pokazał PRZERAŻAJĄCE ZDJĘCIE po wypadku

Francuski kierowca Haasa powrócił do tego, co przytrafiło się w ubiegły weekend, gdy jego auto wpakowało się z prędkością 220 km na godzinę w bandę, rozpołowiło i stanęło w płomieniach. Po 28 sekundach Grosjean uwolnił się z kokpitu i w szalejących wokół płomieniach uciekł z samochodu. Przyznał, że znalazł się przez chwilę w piekle, ale że przeżył powtórne narodziny. – Nawet w filmach z Hollywood nie widziałem takiego wypadku – nie ukrywał.

To, że wydostałem się z tego ognia, pozostanie ze mną do końca życia – opisywał Grosjean. - Mnóstwo ludzi okazało mi serce i miłość i to mnie wzruszyło tak, że momentami miałem łzy w oczach – nie ukrywał. - Śmierć się zbliżała, musiałem uciec. Nie wiem czy istnieje słowo „cud” i czy można go użyć, w każdym razie w tym przypadku to nie był jeszcze mój czas na śmierć. Te 28 sekund ciągnęło się jakby to wszystko trwało o wiele dłużej. Trzy razy próbowałem wyjść, zdołałem odpiąć pas, kierownicy już nie było, widocznie odleciała w wyniku uderzenia. Mój wizjer był cały pomarańczowy, płomienie wydobywały się z lewej strony samochodu. W tym momencie myślałem o wielu rzeczach, także o Nikim Laudzie (Austriak doznał niezwykle poważnych poparzeń w wypadku w 1976 r. - red.). Powiedziałem sobie: nie, to nie może się tak skończyć, nie teraz. Potem przez głowę przemknęło mi, że muszę wydostać się dla swoich dzieci, włożyłem ręce w ogień, karoseria płonęła. Wyszedłem, potem poczułem jak ktoś mnie ciągnie za kombinezon. Wiedziałem, że jestem z dala od bolidu” – zakończył Grosjean.

Potworna kraksa Grosjeana podczas GP Bahrajnu
Najnowsze