- Żużlowcy muszą zrozumieć, że sytuacja na rynku się zmieniła i klubów nie stać już na płacenie ogromych gaż - mówił prezes mistrzów Polski, Unibaksu Toruń, Wojciech Stępniewski.
Wielokrotny medalista MP Rafał Dobrucki uważa, że działacze zamiast straszyć, powinni z żużlowcami rozmawiać.
"Super Express": - Podobno żądał pan bajońskich sum za autograf pod nową umową z ZKŻ Zielona Góra?
Rafał Dobrucki: - Absolutnie nie! Byliśmy dogadani z prezesem klubu Robertem Dowhanem już od dwóch miesięcy. Nie mogliśmy się jednak spotkać. Albo ja miałem urlop, albo prezes. Dlatego podpisanie umowy nastąpiło kilka dni temu.
- A jak pan przyjął informację o cięciach w wynagradzaniu żużlowców, które chcą wprowadzić prezesi?
- Wszystkie kluby są wypłacalne, na trybunach masy kibiców. Widać, że interes się kręci. Śmieszą mnie groźby, że nie będzie rozgrywek. Nie straszmy się, bo to nie ma sensu.
- Ale nawet niektórzy kibice uważają, że zarabiacie za dużo...
- Milionowe zarobki żużlowców to mit! Co najmniej połowa naszych zarobków, albo więcej, idzie na sprzęt. Jak można porównywać nas z piłkarzami albo siatkarzami, którzy zarabiają więcej, a kosztów nie ponoszą prawie żadnych. Nie wspominając o ryzyku, jakie ponosimy.
- Przyzna pan jednak, że są żużlowcy, którzy żądali niebotycznych kwot...
- Ktoś im przecież pewne warunki obiecał i było to zapisane w dokumentach. Pamiętajmy, że każdy zawodnik ma firmę, w której zatrudnionych jest po kilkanaście osób. Trzeba im płacić.
- Jak chcecie bronić interesów żużlowców?
- Nie możemy być związkiem zawodowym, bo sami mamy swoje firmy, działamy więc jak normalne stowarzyszenie. Jesteśmy już zarejestrowani w sądzie. Z Adamem Skórnickim (32 l.) jesteśmy współautorami tego pomysłu. Na dniach wybierzemy osobę, która od wiosny będzie nas reprezentować. My będziemy w tym czasie zajęci ściganiem. Bo sezon ruszy na pewno.