„Super Express”: - Czujesz jeszcze strach?
Mikołaj Marczyk: - Zdarza się, ale to nie może być uczucie przeważające, ciągłe. Wiem dobrze, że jestem przygotowany do tego, co mam robić i zazwyczaj te najlepsze wyniki przychodzą wtedy, gdy absolutnie nie analizuję tego pod kątem strachu i stresu. Zdarza się, że są takie odcinki, na przykład mamy urwanie chmury, pada bardzo mocny deszcz, nie widać do przodu na przykład na 10 czy 15 metrów, bo jest mgła. Stoimy na starcie, przed nami 20 kilometrowy odcinek, my jesteśmy na slickach, czyli oponach na suchą nawierzchnię, to jest to takie poczucie stresu. Ślizgamy się od razu po ruszeniu na pierwszych trzech biegach, przepinając na kolejne, no ale musimy jechać, w tych warunkach sprawdzamy się z konkurencją.
- Całkiem niedawno była kolejna rocznica w wypadku Roberta Kubicy na Rondo di Andorra. Ty byłeś wtedy nastolatkiem. Zmieniło to twoje postrzeganie rajdów, pokazało ci, jakie to jest niebezpieczne?
- Z tą świadomością tego, że ten nasz sport jest ekstremalny, żyję od zawsze. Ryzyko utraty życia, czy poważnej kontuzji, maleje rok po roku. Gdy weźmiemy pod uwagę kierowców Formuły 1 z lat 80., to to ryzyko było naprawdę ogromne. W tej chwili procedury, systemy bezpieczeństwa są coraz lepsze, aczkolwiek nadal są takie dwa typy wypadków w rajdach samochodowych, które są skrajnie niebezpieczne. Żadna klatka bezpieczeństwa, czy cokolwiek innego nas nie obroni.
Kubica MIAŁ WYPADEK. Został zmiażdżony w wypadku podczas rajdu Ronde do Andora VIDEO – YouTube
- Jakie to wypadki?
- Pierwszy to taki, gdy nagle wytracamy prędkość w jednym momencie, np. zatrzymujemy się na drzewie. Najgorsze jest uderzenie boczne, gdzie klatka bezpieczeństwa jest nadal takim najsłabszym elementem. Albo nawet, jeżeli to się wydarzy z przodu i my teoretycznie będziemy cali, no to skala przeciążenia może być taka, że obrażenia wewnętrzne spowodują, że któryś z członków załogi może nie przeżyć.
- A dachowanie, koziołkowanie?
- To, powiedziałbym, jest najbardziej racjonalna forma wypadku, choć wygląda najbardziej spektakularnie. Im dłużej auto dachuje, najlepiej w polu, tym według mnie większa szansa na to, że załoga będzie mogła rozpiąć pasy i wysiąść tylko trochę poturbowana. To wytracanie energii trwa dość długo, jest rozłożone w czasie, nie ma takiego skrajnego przeciążenia. A kolejna taka sytuacja wypadkowa to jest przypadek, który niestety spotkał Roberta Kubicę, czyli element wchodzący do środka samochodu rajdowego. Jest to bardzo trudne do przewidzenia. Było mi oczywiście bardzo żal, przeżywałem.
Potem miałem też radość, gdy podczas rehabilitacji Robert bardzo mocno przeszedł do rajdów samochodowych. Pamiętam jak stałem na rajdzie Polski, gdy właśnie on startował, to wzbudzało to we mnie wielkie emocje. Rozumiem co Robert robił i czego chciał. Po pierwsze pasjonował się rajdami, po drugie mógł niektóre elementy przetrenować przed rywalizacją w Formule 1. Rajdy mogła mu pomagać na przykład na torze Formuły 1 w bolidzie, gdy warunki atmosferyczne się zmieniały, gdy opony nie były dobrze dostosowane, gdy nawierzchnia była różna.
Bartosz Zmarzlik obrał kurs na kolejny kosmiczny rekord. Czterokrotny mistrz świata goni legendy
- Kierowcy rajdowi są uzależnieni od prędkości?
- Ja bym powiedział, że są uzależnieni od rywalizacji, ambicji, adrenaliny. Nie wiem czy stricte od prędkości, bo czasami odcinki rajdowe mogą być po bardzo wąskiej drodze, gdzie dosłownie na centymetry mijamy drzewa i wystarczy, że jedziemy po tej drodze 80 albo 90 kilometrów na godzinę. Normalnym autem ktoś by jechał pewnie 10 albo 20. Ta adrenalina jest taka, jakby pędzić po torze 330 kilometrów na godzinę. Nie powiedziałbym zatem, że tylko chodzi o jak najwyższe prędkości.