SEC Challenge w Nagyhalasz, czyli 300 metrów ogromnych emocji
Na początek kilka słów o samych zawodach pod względem sportowym. SEC Challenge to była decydująca odsłona zmagań o prawo udziału w cyklu TAURON SEC 2023. 14 maja na Nagyhalasz Speedway Ring rywalizowały takie asy jak: Dimitri Berge, Kacper Woryna, Jan Kvech, Grzegorz Zengota, Andreas Lyager, Andrzej Lebiediew, Antonio Linbaeck, Niels Kristian Iversen, czy Frederik Jakobsen. Podkreśliliśmy pierwszą piątkę, bo to oni awansowali do mistrzostw Europy. Ten ostatni, reprezentant Danii musiał się przebijać przez wyścigi dodatkowe, ponieważ zawodnicy z miejsc 5-9 mieli... tyle samo punktów (9). Trzeba było odjechać 4 (!) biegi dodatkowe i ostatecznie najlepszy w nich był Lyager.
300 metrów toru, mnóstwo ścieżek do wyprzedzania i ogromne emocje w niemal każdym biegu. Pojedyncze może i były nudne, ale generalnie - naczelny polski statystyk Rafał Gurgurewicz z pewnością miałby co liczyć, jeśli chodzi o mijanki. Żużel w pięknej postaci i w fantastycznym tempie. Pierwsze 12 biegów zostało odjechanych w 50 minut. Gdy jedni zjeżdżali, to po dwóch sekundach wjeżdżali kolejni. Może też dlatego, że w prognozach był deszczyk, który faktycznie popadał w końcówce. Na szczęście nie zakłócił "dogrywki".
- Sami do końca nie wiedzieliśmy, jakim systemem odjedziemy ten dodatkowy mini turniej. Wszyscy byli zaskoczeni. Szaleństwo, ale koniec końców, po bardzo trudnych zawodach udało mi się awansować, z czego bardzo się cieszę - powiedział "Super Expressowi" Duńczyk Andreas Lyager. Sportowo najlepszy był tego dnia Dimitri Berge i to nie podlegało jakiejkolwiek dyskusji. Menedżer Trans MF Landshut Devils Sławomir Kryjom, który był obecny na miejscu od godzin porannych, przekonywał nas po treningu, że to może być dzień Francuza. Nie pomylił się. Tyle o sporcie. Idźmy dalej.
József Albók wita w Nagyhalasz, czyli z uśmiechem przez kilkanaście godzin
Nie będziemy specjalnie ukrywać, że czasami nuży nas PGE Ekstraliga. Setki stron regulaminu, ogromne pieniądze i co za tym idzie - ogromne napięcie. Dzień przed SEC Challenge w Nagyhalasz byliśmy na PGE Narodowym, obejrzeć Orlen FIM Speedway Grand Prix w Warszawie. Tam to prawdziwe Hollywood - ponad 44 tysiące widzów, fajerwerki, glamour - i żeby nie było - bardzo dobre zawody. Do Nagyhalasz, położonego w węgierskim komitacie Szabolcs-Szatmár-Bereg jechaliśmy po coś innego. Po relaks, zabawę i znakomite ściganie na 300 metrach toru. Jak już wiecie, to ostatnie się udało. A pozostałe? Dla odmiany - też.
Na początek troszkę liczb - z Warszawy do Nagyhalasz jest 617 kilometrów, po drodze trzeba zahaczyć o Słowację. Po zawodach wracaliśmy do Krakowa, to ok. 380 kilometrów (trasa w końcówce części słowackiej wątpliwej jakości - u kierowcy wymagana koncentracja i doświadczenie). Dzieląc koszty na cztery osoby, można się spokojnie zmieścić w 130-180 zł (w zależności od paliwa, spalania itd.). Aby zdążyć na trening, który organizatorzy zaplanowali na godzinę 9:30, trzeba było ruszyć nieco ponad godzinę po zakończeniu Grand Prix w Warszawie. Na miejscu jesteśmy przed godziną 8:00. Nagyhalasz jest malutkie - niespełna 6 tysięcy mieszkańców.
Nagyhalasz Speedway Ring nie jest duży. Obiekt może pomieścić 5000 widzów. Na zawodach SEC Challenge było niespełna 4. Czemu można się w nim zakochać? Bo od samego początku urzeka uśmiech właściciela - Józsefa Albóka, czy kierownika zawodów, Gábora Daragó. Choć nie wszystkich nas znali, to od początku traktowali nas z życzliwością i ułatwiali nam pracę jak tylko mogli. Czerwonawy tor od samego początku wyglądał na taki, na którym będzie się działo. W okolicach godziny 8 zjeżdżali się zawodnicy. W parkingu panowała swojska atmosfera, każdy z pracujących dla mediów mógł sobie spokojnie wejść, przybić piątkę z zawodnikami i mechanikami (wśród nich znajome twarze chociażby z zawodów juniorskich sprzed kilku lat - Aureliusz Bieliński, czy Szymon Grobelski), przespacerować się po torze, czy zjeść pyszną kanapkę. Nie było też problemów z programami zawodów - cenna pamiątka, można było też wziąć kilka dla znajomych. Minusy? Żeby znaleźć na trybunach kontakt, do którego można podłączyć wtyczkę do ładowania, trzeba się sporo nagimnastykować, choć doświadczony radiowiec Michał Konieczny z Radia Elka sobie poradził. Polecamy zabrać ze sobą power bank, jeśli oczywiście potrzebujecie dostępu do telefonu / komputera.
Jeszcze słówko o okolicy, bo jest co najmniej urokliwa. Stadion jest otoczony terenami zielonymi i wodą, nad którą można spotkać wielu wędkarzy. To świetne miejsce na spacer tuż przed zawodami albo zaraz po (zdjęcia załączamy poniżej). Warto też zaznaczyć, że konkretne restauracje polecamy w oddalonym o ok. 30 minut jazdy samochodem Tokaju. Zjecie tam pyszny gulasz, a porcje w restauracji Toldi dają naprawdę konkretne. Jak ktoś ma ochotę się zaopatrzyć w słynne wino Tokaj, to jak najbardziej jest taka możliwość.
Wróćmy jeszcze na obiekt w Nagyhalasz. Można na nim spotkać uznanych dla węgierskiego żużla zawodników - Attilę Stefániego, czy Norberta Magosiego. Ten drugi próbował swoich sił w SEC Challenge. 48 lat na karku, brzuszek konkretny, ale jeden punkt zdobył. Pokonał rodaka, Márka Bárány'ego, który na listę startową powędrował w ostatniej chwili. Węgrzy nie zagrozili rywalom, ale kibice nagrodzili każdą ich próbę. Zresztą - fani też zasługują na piątkę. Dosłownie każdą szarżę, a było ich mnóstwo, nagradzali głośną owacją. Dało się słyszeć, że bardzo lubią Antonio Lindbaecka.
Kacper Woryna, Grzegorz Znegota i Sławomir Kryjom o Nagyhalasz
Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? W Nagyhalasz dało się słyszeć pogłoski, że tor ma być zamykany. Właściciele nie dogadują się z federacją, organizują tylko zawody międzynarodowe. Już dziś powiemy, że jeśli tak się stanie, to będzie to wielka strata dla żużla. Swojskiego, fajnego, efektownego.
- Jest to odmiana od naszego ligowego żużla. Świetnie przygotowany tor, świetna geometria do jazdy. Szkoda, że nie było z tego transmisji telewizyjnej, bo wiele biegów trzymało w napięciu do samego końca, co przełożyło się na końcową klasyfikację. Na takich obiektach jest o wiele luźniej. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania, wszystko zagrało, więc tutaj gratulacje dla klubu, dla Węgrów. Zakochałem się w tym torze, myślę, że będę tu wracał - powiedział nam Sławomir Kryjom, menedżer Trans MF Landshut Devils, który z bliska obserwował zawody.
Z Kryjomem zgodzili się również Antti Vuolas, Andreas Lyager, Grzegorz Zengota, Kacper Woryna, czy Jan Kvech. W dobrych humorach obiekt opuszczali też nasi koledzy po fachu - fotoreporterzy Michał Krupa, Paweł Wilczyński (którego zdjęcia możecie zobaczyć w galerii) i dziennikarz Interii Michał Konarski. Polscy zawodnicy zwrócili uwagę na częstotliwość rozgrywania zawodów w takich miejscach.
- Węgrzy kochają żużel i aż się prosi, aby bardziej nim żyły i żeby pojawiało się więcej zawodników. Ten doping z trybun nie jest czymś nowym. Węgrzy cieszą się tą atmosferą. Dobre miejsce na takie eliminacje - przyznał Zengota. - Ja osobiście nie przepadam za tym, aby takie tory były używane raz do roku. Bardzo się cieszę, że SEC Challenge wyszedł jak wyszedł, ale dużo więcej imprez na pewno by się przydało. To zwiększy atrakcyjność tego sportu. Jestem za promocją, bo raz do roku to jest loteriada dla zawodników - dodał Woryna, pytany o atmosferę w Nagyhalász przez "Super Express".
Nie wiemy, czy rzeczywiście po tym sezonie Nagyhalasz Speedway Ring zostanie zamknięty. Mamy nadzieję, że nie. Na pewno 2 września 2023 roku zawodnicy spotkają się tam podczas 2. półfinału MEP. Co jeszcze wiemy na pewno? Jeśli nie odwiedziliście adresu Nagyhalász, Rétköz u. 44, 4485 Węgry - koniecznie to nadróbcie. Stawiamy dolary przeciwko orzechom, że nie będziecie zawiedzeni. Znany dziennikarz Henryk Grzonka przekonywał mnie, że to jest prawdziwy żużel. Ciężko z tą teorią polemizować.
Nieco inny żużel na Węgrzech, czyli pocztówka z Debreczyna Michała Konarskiego
Niespełna dwa tygodnie przed SEC Challenge w Nagyhalász, runda kwalifikacyjna SEC odbyła się w Debreczynie, położonym na wschodzie Węgier. Debrecen, Gázvezeték u. 35a, 4030 Węgry - pod tym adresem znajdziemy Perenyi Pal Salakmotor Stadion. To zupełnie inny tor niż w Nagyhalász. 397 metrów, 10 tysięcy widzów pojemności. Dłużej, więcej, ale czy lepiej? Zapytaliśmy o to dziennikarza żużlowego oddziału Interii, Michała Konarskiego, który z bliska oglądał wyżej wspominaną rundę.
- Korzystając z kilkudniowego pobytu w Budapeszcie postanowiłem wybrać się 1 maja na eliminacje SEC w Debreczynie. Stawka turnieju oraz świadomość pięknej pogody, jaką miałem zastać na miejscu zachęciła mnie do tego, by poświęcić jeden dzień w stolicy Węgier dla żużlowego wypadu. Nie zawiodłem się. W Debreczynie już na samym wejściu zauważyłem mnóstwo stoisk z lokalnym jedzeniem, co dla mnie osobiście jest jednym z najważniejszych aspektów eskapad żużlowych na szeroko pojętym południu Europy - wspomina Konarski.
Węgierska gastronomia to nieodłączny towarzysz żużla w tych miejscach. Ma swoich fanów i przeciwników, ale na pewno przynajmniej raz trzeba jej spróbować. W Debreczynie wybór jest konkretny. - Kołacze, langosze - wszystko pod ręką. Ceny odrobinę wyższe niż w Budapeszcie, bo za langosza zapłacić trzeba równowartość około 20 złotych, podczas gdy w Budapeszcie było to 12-16 złotych.
- Klimat na stadionie w Debreczynie był kapitalny. Dla tych ludzi takie zawody to święto, choć żużla w ciągu roku mają całkiem sporo. Nikogo nie odstraszył dojazd na stadion - droga prowadząca przez dziurawą ścieżkę, na której można było mocno zepsuć zawieszenie. Stadion wypełnił się ludźmi, którzy zgodnie z moimi przewidywaniami mieli swojego lokalnego matadora. Cloppenburg ma Renego Deddensa, a Debreczyn Rolanda Kovacsa - opowiada nam Michał Konarski.
Każdy wyjazd na tor tego zawodnika był fetowany niczym mistrzostwo świata. Z czasem udzieliło się to również obserwatorom z Polski i gdy Węgier był pod taśmą, trzymali za niego kciuki. - Zawody nie porwały, większość biegów rozstrzygała się na starcie. Klimat i pogoda sprawiły jednak, że czułem się jak w środku hiszpańskiego lata. Słońce w pewnym momencie było wręcz zbyt ostre, więc po raz pierwszy od niepamiętnych czasów byłem zmuszony założyć czapkę z daszkiem - przekazuje dziennikarz Interii.
Do niezwykle fajnego wydarzenia doszło po zawodach, w trakcie dekoracji. Organizatorzy przygotowali cztery zwrotki polskiego hymnu, co wprawiło nas w szok. - Słyszysz to? Ale kozak! - krzyczał do mnie niezwykle uradowany Szymon Woźniak, zwycięzca turnieju - wspomina Konarski.
Niech inni się uczą - pomyśleli obecni na miejscu Polacy. Istotny oczywiście jest aspekt finansowy wyjazdu. Nasz ekspert jechał z Budapesztu i tam też wracał, ale gdyby wybrał się z Warszawy, zapłaciłby za paliwo około 450 złotych. Przy podziale na dwie osoby wychodzi naprawdę korzystnie. - Debreczyn mogę polecić każdemu, bo luz, klimat i otoczka tamtejszych zawodów to coś, czego w Polsce nie zobaczymy - kończy Michał Konarski.
Tak wygląda obecnie speedway na Węgrzech oczami polskich dziennikarzy. To już nie te czasy, gdzie Węgrzy mają kilku niezłych zawodników - Sándor Tihanyi (w przeszłości KSM Krosno, Wanda Kraków), Attila Stefáni (w przeszłości Kolejarz Rawicz), László Szatmári (m.in. Orzeł Łódź), Norbert Magosi (m.in. Kolejarz Opole), Zsolt Böszörményi (m.in. Unia Tarnów), Zoltán Adorján (m.in. Stal Rzeszów, GKM Grudziądz), czy Robert Nagy (Krosno, Łódź) - z tego grona ściga się tylko Magosi i to wyłącznie dla frajdy. Następcy na razie świata nie podbijają. Węgrzy mogą nas jednak nauczyć uśmiechu, optymizmu, klimatu i miłości do żużla. Beztroskiej, fajnej.
Niestety, żużel na Węgrzech nie ma się zbyt dobrze. Od 2013 roku nie jest używany tor żużlowy na Borsod Volán Stadion w Miszkolcu. Podobno istnieje szansa, że zostanie reaktywowany ośrodek w Gyuli. Znany i ceniony specjalista od żużlowych gadżetów Piotr Kin z Bydgoszczy zwrócił nam uwagę na tor, powstały w 2018 w Vasad. Na ten moment odbywają się tam treningi. Czy kibicujemy podobnym projektom? Owszem. Czy to, co przeżyliśmy chociażby w Nagyhalász jest lepsze od najlepszej, kosmicznej, najwspanialszej ligi świata? Zdania są podzielone, ale na pewno taka odskocznia jest nam wszystkim potrzebna. Pod reportażem znajdziecie galerię ze zdjęciami, autorstwa Pawła Wilczyńskiego. Warto zajrzeć!