"Super Express": - Jak się czujesz?
Adam Kownacki: - Bardzo dobrze. W czasie walki ze Szpilką nie doznałem większych obrażeń. Prawe oko mam zasiniaczone, ale to się zagoi.
- Co dalej?
- Dzisiaj impreza, a za cztery dni wracam na salę treningową. Nie chcę zaprzepaścić tego, co wypracowałem. Biorę się znów do roboty, będę się przygotowywał do kolejnego pojedynku...
- Rewanżowego z Arturem Szpilką?
- Nie wiem, to zależy od moich menedżerów. Ale myślę, że nasza kolejna walka skończyłaby się tak jak ta dzisiaj. Od pierwszej rundy, kiedy zadałem mu cios na korpus, wiedziałem, że ten pojedynek będzie mój. Nie chcę źle mówić o Arturze, bo wolę walczyć na pięści niż na słowa. Życzę mu, żeby podniósł się po tej porażce i wrócił na ring.
- Rozmawiałam z twoim trenerem. Nie był wcale twoją wygraną zachwycony. Dał ci zaledwie trójkę z plusem.
- (śmiech) On stosuje zimny wychów i najwyraźniej przynosi to efekty. Kiedy schodziłem z ringu, krzyczał na mnie, zamiast mnie chwalić. Ale oczywiście jest bardzo szczęśliwy. Wiem, że muszę jeszcze dużo pracować. I na tym polega całe piękno boksu. Ciągła praca nad sobą, poprawianie się.
- Co musisz poprawić?
- Przede wszystkim gardę, pracę nóg i poruszanie głową, żeby była trudniejsza do trafienia. Ale to wszystko do zrobienia.
- Komu dedykujesz tę wygraną?
- Mojej rodzinie, ukochanej żonie oraz wspaniałym kibicom. Bez nich nie zrobiłbym tego.
- Wiesz, że twoja żona Justyna przed twoimi walkami tak się stresuje, że prawie nic nie je?
- Wiem i czasami żartuje, że najlepszą dietą jest zostanie żoną boksera. Wtedy ze stresu dobra linia się sama trzyma.
- Zauważyłam też, że ona przed każdą twoją walką zakłada na szczęście czerwone buty...
- Tak, wiem o tym. Będzie musiała ich jeszcze dużo kupić, bo nie nie mam zamiaru przegrywać (śmiech).