Mistrz olimpijski z Tokio (1964, w finale wygrał z Barannikowem z ZSRR), wicemistrz olimpijski z Meksyku (1968, w finale przegrał z Amerykaninem R. Harrisem), mistrz Europy w Rzymie (1967, w finale pokonał króla nokautu z Jugosławii Vujina), wicemistrz Europy z Berlina (1965, w finale przegrał z Barannikowem).
Najpierw był mistrzem olimpijskim (1964), dopiero później mistrzem Polski w wadze lekkiej (1965, 1967 i 1968)!!! Dwa razy wygrywał w lidze z. innym mistrzem olimpijskim, Jerzym Kulejem boksując w wyższej wadze (lekkopółśredniej). Takie to były czasy w polskim boksie.
Urodził się w Piaskach Wielkich koło Kielc w wielodzietnej rodzinie (najmłodszy z pięciorga rodzeństwa). Boksował w Pafawagu Wrocław, potem dostał powołanie do służby wojskowej i boksował w Legii (z którą cztery razy zdobywał mistrzostwo Polski). Boksował i pracował jako konstruktor w Polskich Zakładach Optycznych. Takie to były czasy.
Osiągnął tak dużo, a mógłby osiągnąć jeszcze więcej, ale trzy raz doznawał kontuzji dłoni (złamanie kości Benneta).
Pamiętam, że bardzo przeżywał, był podłamany faktem, że zdobył. "tylko" srebrny medal olimpijski w Meksyku, przegrywając z amerykańskim czarnoskórym mańkutem Harrisem. "Jak ja mogłem z nim przegrać?" - pytał, gdy rozmawialiśmy prywatnie. Przegrał, był zmęczony, jako jedyny bokser na tamtych igrzyskach musiał stoczyć aż 6 walk.
Teraz odpocznie w niebie, z kolegami i zarazem wielkimi rywalami - Kazimierzem Paździorem i Jerzym Kulejem.
Żegnaj, Józek.