Zacznijmy może od Tysona. 28 czerwca 1997 w rewanżowym pojedynku z Evanderem Holyfieldem, tuż przed końcem trzeciej rundy, ugryzł rywala w ucho. Sędzia tego nie zauważył. A potem „Bestia” poszła już na całość, wypluła ochraniacz na zęby, który przeszkadzał mu skutecznie gryźć, zatopił zęby w prawym uchu Holy'ego i odgryziony kawałek wypluł na matę. 16 stycznia 1999 w walce z Frankiem Bruno przytrzymał lewą rękę rywala i wykręcając ją prawie wyrwał ze stawu. 23 października 1999 znokautował po gongu kończącym pierwszą rundę Orlina Norrisa. 24 czerwca 2000 roku najpierw powalił na deski Lou Savarese'a, a potem chwytem za szyję przewrócił sędziego Johna Coyle'a, który próbował oderwać go od oponenta. To tylko niektóre z grzechów głównych Tysona…
Fot. Forum
Andrzej Gołota nie był gorszy. 16 maja 1995 w czwartej rundzie walki z ważącym 128 kg Samsonem Po'uhą, po kilku silnych ciosach rywala, w zwarciu ugryzł go w szyję. Sędzia tego nie dostrzegł i Andrew potem opanował sytuację, wygrał w następnej rundzie przez KO. 15 marca 1996 w piątym starciu pojedynku z Danellem Nicholsonem w zwarciu uderzył przeciwnika „z byka”. 11 lipca 1996 w pierwszej walce z Riddickem Bowe w 4 i 6 rundzie dostał ostrzeżenia za uderzanie poniżej pasa. W 7 starciu znów trafił Bowe'a lewym sierpowym w krocze i sędzia go zdyskwalifikował. W rewanżu najpierw w 2 rundzie uderzył Bowe'a „z główki”, potem w 4 rundzie dostał ostrzeżenie za cios poniżej pasa, na koniec w 9 rundzie kolejne potężne sierpowe w krocze Amerykanina i został zdyskwalifikowany.
Fot. EastNews
Jeszcze więcej grzechów Gołoty i Tysona pamiętam, ale już nie będę opisywał, bo rzeczywiście doprowadziłbym jakiegoś księdza-spowiednika do depresji. No i dwóch takich brutali spotkało się 20 października 2000 w The Palace w Auburn Hills (Michigan). Kilka tygodni przed ich wojną rozmawiałem na Igrzyskach Olimpijskich w Sydney z komentatorem NBC Teddym Atlasem, byłym trenerem Tysona. Atlas zasłynął tym, ze nie zawahał się przystawić „Bestii” pistoletu do głowy gdy usiłował uwieść nieletnią dziewczynę. - Tyson jest tchórzem, słabym człowiekiem. Jeden z najsłabszych jakich znam. Przecież odgryzł kawałek ucha Holyfieldowi ze strachu, bezradności. Ale wasz Andrzej Gołota ma jeszcze słabszy charakter niż on. Z słabych bokserów, na których nie można polegać, słabszy okaże się Gołota i przegra przed czasem – powiedział mi wtedy Atlas.
Fot. EastNews
Na pytanie, co by poradził Gołocie gdyby był jego trenerem, Atlas mi odpowiedział tak: - Poradziłbym mu gdybym był jego trenerem. I powiem panu coś, czego nikomu nie mówiłem. Miałem propozycję trenowania Gołoty, została złożona kilka miesięcy temu. Ale nikt ze mną nie rozmawiał we właściwy sposób. Ja nie biorę pracy dla pieniędzy, bo mam ich wystarczająco dużo. Zastanawiam się co by było gdyby 20 października 2000 roku w The Palace Atlas był w narożniku Gołoty podczas jego walki z Tysonem. Obawiam się, że wynik byłby taki sam. W pierwszej rundzie Gołota był na deskach i doznał kontuzji łuku brwiowego. Potem wydawało się, że przełamał kryzys, kilka raz mocno trafił Tysona i… zrezygnował z walki. Al Certo próbował jeszcze wcisnąć mu do ust ochraniacz na zęby, zachęcał do walki, ale Andrew go nie słuchał. Zamiast wyjść do trzeciej rundy opuścił ring obrzucany popcornem, oblewany sokiem pomidorowym i piwem. To było upokarzające nie tylko dla Gołoty, także dla nas wszystkich Polaków, bo wierzyliśmy, że ujarzmi „Bestię”.
Fot. EastNews
Andrzej tłumaczył się potem, że dostał od Tysona „z byka”. Nawet jak tak było to Amerykanie nie kupili tego tłumaczenia. - To była obraza dla bokserskich fanów i mediów. Gołota napluł wszystkim w twarz. Nasze kamery to widziały, nic złego z nim się nie działo. Odpuścił, pomyślał, że nie da rady wygrać, wziął pieniądze i pojechał do domu. Zdezerterował – mówił potem w wywiadzie dla „The Sunday Oakland Press” oburzony Jay Larkin, szef stacji telewizyjnej Showtime, która wyłożyła największe pieniądze na organizację walki.
Po walce wróciłem z fotoreporterem „Super Expressu” Wojtkiem Rzążewskim do hotelu. Siedzieliśmy w hotelowym barze i topiąc smutek w whiskey wciąż rozmawialiśmy o walce. - O czym tak mówicie? - zapytał siedzący obok facet. - O walce Gołoty z Tysonem – odpowiedzieliśmy mu. Okazało się że facet ma nietypowy zawód. Zajmuje się wręczaniem pozwów (w USA, żeby proces doszedł do skutku, trzeba wręczyć pozwanemu pozew do ręki). - Panowie, to niezła robota, bo zarabiam 50–60 tysięcy dolarów rocznie. Ale nieraz musiałem stanąć oko w oko z „bully” (tyran, tchórz znęcający się nad słabszymi), takim tyranem jak Tyson i nie mogłem pęknąć, okazać strachu jak wasz Gołota. My w Ameryce zostaliśmy wychowani w kulcie Rambo, Rocky'ego, kowbojów. Możesz przegrać w życiu, ale nie możesz się poddać - mówił. - Byłem na walce Gołoty z Tysonem z dwoma kumplami, wzięliśmy swoje dziewczyny – kontynuował znajomy z baru. - Kupiliśmy bilety, popcorn, piwo. Każdego z nas to kosztowało kilka stówek dolarów. Wszyscy byliśmy za Gołotą, żeby skopał tyłek temu „bully”. A on się poddał, chociaż była jeszcze szansa na zwycięstwo. Nie rozumiem tego…
My też nie rozumieliśmy. Ale żeby zrozumieć Andrzeja Gołotę trzeba zjeść beczkę soli.
Fot. EastNews