"Super Express": - Jak został pan trenerem Przemysława Salety?
Robert Złotkowski: - Znamy się już od 15 lat, z czasów gdy walczyłem jako zawodowiec w boksie. Przed swoim debiutem w MMA Przemek poprosił mnie o pomoc w przygotowaniach i okazało się, że super nam się współpracuje. Rozumiemy się bez słów.
- To raczej nie jest relacja mistrza z uczniem?
- Na pewno nie, wzajemnie się uzupełniamy i razem wyciągamy maksimum z każdych zajęć. Nie przesadza się starych drzew i nie oduczy się psa starych sztuczek. Przemek jest bardzo doświadczonym zawodnikiem, trudno więc, żebyśmy nie korzystali z jego wiedzy.
- Jak wyglądała pana kariera sportowa?
- Tata zaprowadził mnie na trening, gdy miałem 13 lat. Zaczynałem od kick boxingu, gdzie zdobyłem mistrzostwo Europy i świata amatorów. W boksie zawodowym stoczyłem 15 walk, 13 razy wygrałem. Potem zaczęły się kontuzje i ciało odmawiało posłuszeństwa, choć serce jeszcze by chciało.
- I wtedy został pan trenerem?
- Tak, ukończyłem warszawski AWF, jeździłem na seminaria, szczególnie do Anglii, zbierałem doświadczenie. Dziś pracuję głównie z zawodnikami MMA, choć teraz najwięcej czasu spędzam z Przemkiem.
- Sport podobno nie jest pana jedyną pasją?
- Kocham sztuki walki, gdy nie jestem w ringu, brak mi zastrzyku adrenaliny. Zostałem więc kaskaderem - biję się, spadam, wpadam i upadam. Występuję w filmach akcji.
- W jakich filmach mogliśmy pana zobaczyć?
- Sporo tego było, np. "Kryminalni" , "Determinator", "Naznaczony". Wszystkich tytułów nawet nie pamiętam. Ale znajduję też czas na uspokojenie, z narzeczoną prowadzimy szkołę jogi, zdarza mi się zabierać tam także Przemka Saletę.
- Na kąpiel w lodowatej wodzie w górskim potoku też go pan namawia?
- Tylko ja zakochałem się w takiej formie relaksu. Przemek czasami biega w śniegu po kolana i rąbie drewno. Cel mamy konkretny - wygrać z Andrzejem Gołotą. Tylko ciężka praca przyniesie efekty.