„Super Express”: - Emocje już opadły?
Kamil Szeremeta: - Tak, dziękuję Bogu, że obyło się bez kontuzji, nie mam nawet żadnych obtarć i siniaków. Wszystko poszło lepiej, niż się spodziewałem.
- Nie sądziłeś, że będzie aż tak łatwo?
- Wiedziałem, że jeśli narzucę rywalowi swoje tempo, to go „zajadę”. Ten prawy krzyżowy, po którym Goddi padł na deski ćwiczyliśmy od kilku tygodni. Kiedy Włoch zaczyna akcję to zostawia dużo miejsca nad lewą ręką. Wykorzystałem to i tak jak zapowiadałem, przywiozłem pas z ziemi włoskiej do Polski.
- Jak traktowali cię Włosi?
- Włosi słyną z podkładania świń zawodnikom, ale oprócz tego, że na konferencji prasowej nie było tłumacza, wszystko było w porządku. Po walce włoscy kibice bili mi brawa, przychodzili, by zrobić sobie zdjęcie. Czułem się jak filmowy Rocky Balboa, któremu w walce w Rosji z Ivanem Drago publika też nie sprzyjała, a po pojedynku skradł ich serca. Tu było podobnie, to piękne uczucie.
- Mówiłeś nam ostatnio, że nie jesteś zadowolony w stu procentach z żadnej swojej walki. Teraz jest inaczej?
- Nie, nawet znajomi pytają się mnie dlaczego się nie cieszę z sukcesu. Oczywiście, cieszę się, że zostałem siódmym polskim mistrzem Europy, ale ten pas to tylko przystanek w mojej karierze. Moja poprzeczka jest zawieszona wysoko, marzę o mistrzostwie świata i do tego dążę.
- Czyli świętowania sukcesu nie było?
- Było, dzięki mojej ukochanej żonie! W sobotę wróciłem już do Białegostoku, a Ania w tajemnicy przygotowała dla mnie niespodziankę. W domu czekało na mnie mnóstwo osób, byli znajomi i rodzina. Dostałem też od żony ulubione ciasto (śmiech).
- Tym nokautem zamknąłeś usta krytykom, którzy mówili, że nie masz tyle siły, by kończyć walki przed czasem?
- Kompletnie nie przejmuję się zdaniem hejterów. Takie osoby nic dla mnie nie znaczą. Wiem, że kibice kochają nokauty, ale boks niestety odbija się na zdrowiu, dlatego dla mnie najważniejsze jest, by wygrywać i nie odnosić kontuzji. W wieku 35 lat chcę normalnie się wypowiadać, mieć sprawną głowę. To liczy się najbardziej.
- Walka we Włoszech była przekładana kilka razy. Nie obawiałeś się, że to odbije się na twojej formie?
- Mam przy sobie trenera Fiodora Łapina, który nie bez powodu jest nazywany najlepszym polskim trenerem i jednym z najlepszych na świecie. Zaufałem mu w stu procentach i wiedziałem, że on odpowiednio mnie przygotuje do tej walki. I tak się stało.
- To może czas na przeprowadzkę do Warszawy?
- Nigdy w życiu. Moim miastem jest Białystok, tu się urodziłem i tu umrę. Do Warszawy będę przyjeżdżał tylko na przygotowania.
- Kiedy wrócisz do ringu?
- To pytanie do promotorów. Teraz zupełnie odcinam się od boksu, muszę odpocząć. Do tej walki przygotowywałem się od maja, bo ciągle zmieniano termin, i chwilowo mam dosyć. Jak w telewizji trafię na kanał z walkami bokserskimi to od razu przełączam (śmiech)!