"Super Express": - Jakie to uczucie być mistrzem świata?
Krzysztof Głowacki: - Wspaniałe. Choć jestem trochę poobijany, ale przez adrenalinę nie czuję prawie bólu. By mieć pewność, że wszystko ze mną po walce jest w porządku, pojechałem na badania do pobliskiego szpitala. Tam zrobiono mi rezonans magnetyczny, założono szwy na łuk brwiowy, a na nos położono maść. Wszystko jest w porządku i się goi.
Marco Huck po walce z Krzysztofem Głowackim: Jeszcze wrócę na szczyt
- Wieziesz pas do Polski w walizce?
- Nie, bo ten, który wywalczyłem od Hucka, ma wygrawerowane jego imię. A ten właściwy, z moim imieniem, dostanę dopiero za miesiąc.
- Huck zapowiadał, że wytrze tobą ring, a tymczasem ty go z niego wymiotłeś...
- Tak, ja siłę pokazuje w ringu, pięściami, a nie gadaniem. Wierzyłem w to zwycięstwo i postanowiłem wykorzystać swoją szansę. Parę razy też dostałem, bo nie słuchałem wskazówek trenera. Muszę jeszcze nad niektórymi elementami popracować.
- W szóstej rundzie leżałeś na deskach, ale podniosłeś się niczym Feniks z popiołów...
- (śmiech) Po jego lewym sierpowym straciłem orientację i nie wiedziałem, co się ze mną i wokół mnie dzieje. Ale wstałem, nagle coś we mnie wstąpiło, pomyślałem, że muszę wykorzystać życiową szansę. Teraz albo nigdy. Przetrwałem, a w jedenastej rundzie posłałem go na deski i tym samym zamknąłem usta wszystkim niedowiarkom. Po tym pojedynku podziękowałem Huckowi za wspaniałą walkę.
- A Polonia dziękowała tobie...
- Tak, to było wspaniałe, cała hala skandowała moje imię, to naprawdę zagrzewało mnie do walki. Na pewno wrócę jeszcze do Stanów na następne walki. Tej nocy nie zapomnę do końca życia! To był początek mojej kariery w Ameryce.